talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

niedziela, 23 listopada 2014

And if I should fall, will it all go away

  Ciemna gałąź zadrżała z lekka, czarne ptaszysko ze skrzekiem odleciało. Na błękitne niebo ktoś rankiem wylał dzbanuszek chłodnego mleka; bieg z otwartymi ustami był przyjemnie męczący. Tak jasnego dnia nie widziano w mieście od paru tygodni, chociaż wiadomo było, że wystarczy godzin kilka, aby cień na chodniku ludzki zaczął się wydłużać. Nawet rzeka zdawała się być przyjemną wilgocią. Słońce górowało, a jakiś szczwany chochlik, nielubujący się w ciężkim spojrzeniu, przebiegł nocą wszystkie ulice, by ująć w swe krzywe rączki mgłę nieprzyjazną.
  Rześkie powietrze tykało gładko polików chłopaka. Szybkim krokiem przemierzał centrum miasta, kierując się na wschód. Chował sine dłonie w kieszenie kurtki, wcisnąć próbował w ramiona głowę i czuł, że tym samym stał się niewidzialny dla otaczającego go świata, mimo że udało mu się ukryć jedynie koniuszek brody.
  Przebiegł ulicę szybko, depcząc ciężkimi butami po kocich łbach. Podobała mu się ta zmiana. Głęboko odetchnął, nie przerywając kroku, wypuszczając z ust całe powietrze mieszczące się w tym momencie w jego płucach. Czuł skostniałe paliczki, czuł sztywny materiał spodni, nieprzyjemnie ocierający się o jego uda i wsłuchiwał się w ciszę panującą w nieistniejącym tamtego dnia wietrze. Musiał się spieszyć, bo wiedział, że bez zewnętrznych czynników pobudzających zawróci ponownie, a tym razem z pewnością bezpowrotnie. Podświadomość podpowiadała mu przyczynę jego nagłego ożywienia, kroczenia między blokami za dnia właśnie w tym kierunku. Na koniuszkach palców odczuwał ciepło tamtych dni, a zakorzenione gdzieś w czaszce wspomnienia wewnętrznego uśmiechu przeważało szalę. Nie mógł dać sobie tego sam.
  Drogę miał niedługą. Mijając staw, przebiegł przez ulicę i własne odbicie ujrzał w wystawie sklepowej z naprzeciwka. Mimo mrozu, jego wargi czerwieniały, a przy nich skóra wydała się jaśniejsza niźli w dni letnie. Na nic byłyby niepotrzebne tego dnia wiadomości i wcześniejsze znaki. Widocznie stęskniony był tak za cudzym oddechem, że wszystkie te formalności ułatwić spotkania nie musiały. Skręcał już, wchodząc w uliczkę kolejną, a przecież powiedzieć można było, że do niej właśnie wracał. Krok jego był żwawy, przechodnie zauważali, że momentami aż biegł, tak bardzo wyprzedzić chciał swoje myśli, aby czyn się ziścił, bo bez niego zgubiony pozostałby na powrót. Chłodne powietrze, muskające jego czoło, było jedynym pożądanym przez niego uczuciem tamtej chwili. Nie był sam sobie powiernikiem wszelkich myśli.

  Oceniłam odległość do miejsca docelowego na pięćdziesiąt metrów. Prawie spadając ze schodów wychodziłam po codzienne zakupy godzinę wcześniej, a teraz stawiałam każdy krok uważnie, wsłuchując się w skrzyp śniegu pod podeszwą butów. Nie wiedziałam, co dalej robić z mile rozpoczętym porankiem. Oparłam nieokryte dłonie o murek i podskoczyłam z lekka, po chwili znajdując się na nim. Coś się obsunęło, otarło i przez chwilę całkowicie znieruchomiało, by za moment zacząć piec. Po wewnętrznej stronie dłoni pojawiły się czerwone ślady kamienia. Zgięłam palce, tworząc nieporadne piąstki.
  Byłam człowiekiem z ogromnym łaknieniem bez mocy sprawczej. Pozostawała mi dręcząca samotność lub niewygodny cudzy tłum.
 
  Chwilą niezauważalną było pojawienie się chłopaka na miejscu. Tak nienaturalnie, wymuszony prawie że akt. Podszedł spokojnie, ważąc pod koniec każdy krok, chociaż pierś jego unosiła się często. Dziewczyna z daleka dostrzegła ruchomą postać, a i ona zaskoczona jego widokiem zbytnio nie była. Jakby wzajemnie wiedzieli o ruchach, które wykonają; patrzyli na nie każdego dnia, by w ostateczności zdarzenie to nie rozbudziło w nich takich emocji, jakie by chcieli. Coś na pozór choćby ekscytacji. Wszystkiego tutaj brakło.
 
  - Póki jeszcze nie całkiem zdaję sobie sprawy, że to jedynie impuls, chodź – wypowiedział słowa jednym tchem, prostując się powoli.
  Oddech jego był szybki i głęboki jak po wyczerpującym biegu. Dopiero wtedy przyjrzeć mogłam się mu uważniej. Po dawnej fryzurze nie było śladu, włosy zaczesane miał do tyłu, przy czym rysy jego twarzy stały się surowsze. Mogłabym opuszkami palców odkryć nowe wgłębienia na jego czole i policzkach, tak jakby kilka tygodni mogły go zahartować, nadając mu dojrzalszy wygląd. A może po prostu posępny? Biła od niego chęć ogromna, nie szurał już nogami po podłożu, biernie przyglądając się otoczeniu.
  - Nie jestem impulsem – odpowiedziałam krótko, pozostając ciągle nieruchoma.
  Podszedł bliżej o półtora kroku i oparł się o murek.
  - Pozwól mi na sposobność, żeby nie zostawać znów w tej irytującej ciszy.
  Parsknęłam. Blaise spojrzał na mnie i niespodziewanie uśmiechnął się szeroko.
  - To niepojęte, nie mogę brać cię na poważnie – odparłam, nie spuszczając wzroku z jego profilu.
  - Nie czuj się wykorzystywana. Bo jeśli spojrzeć na to obiektywnie, masz dokładnie te same zamiary względem mnie.
  Obie jego dłonie spoczęły na krawędzi ścianki. Przez krótką chwilę z lekko rozchylonymi ustami milczałam. Ton jego głosu był ciepły, jednak oschłość tych słów kazała mi przystanąć. Znaczyłoby to tyle, że nasze osobiste pobudki zawsze były kierowane ku zaspokojeniu własnych potrzeb bez najmniejszej wzmianki o drugiej stronie.
  - Nie powiesz, że jest inaczej – dodał, najwyraźniej czekając na moje słowa.
  - Dlaczego mnie szukasz?
  Wolno jego wzrok przeszedł na mnie. Prawy mój kącik ust uniósł się ku górze, a cała sytuacja wydała mi się z lekka komiczna. Nie przekreślałam możliwości jego szybkiego odejścia, choćby i zaraz. Niezdecydowany był mocno, mimo że z zamiarem kontaktu nosił się czas już dłuższy. A ta jego wewnętrzna szamotanina, ilekroć razy wypływała na zewnątrz, zdawała się dotykać najbardziej świat zewnętrzny.
  - Jesteś mi doraźnie wskazana.
  Westchnęłam długo, delikatnie przygryzając dolną wargę od wewnątrz.
  Wypowiedziane słowa brzmiały mi w uszach później wiecznie, jako przedsmak pewnego rozpadu.
 
  Nie da rady, chciałby jeszcze trochę mieć władne palce.
  Energicznie poruszał dłońmi w kieszeniach kurtki, kiedy pomyślał o przystanięciu na moment. Wieczorne powietrze zabijało nieszczęsnych, którzy odważyli się zapalić na zewnątrz; nie przypominało już tulącego chłodu z rana.
  Szarpał się nieprzerwanie, odczuwając na przemian ogrom animuszu z bezcelowością. Czuł jakby przetrawił kilkakrotnie wszelkie odczucia, które były mu dane i zmiętoszone ich resztki odkładały się teraz niezdrowo w organizmie. Może tymi lepkimi słówkami nie miał się ratować, a tylko zapewnić się o nieudolności jego czynów wobec każdej innej persony. Stałby się we własnych oczach niczemu winny i, niemalże jak ofiara swojej ułomności, pełzałby momentami i niżej, i niżej, by dowieść swojej racji.
  Słychać szepty i domysły. Widać nerwowe odwracanie głów i taniec oczu, gdy przechodzi.
  Przecież nie wiesz.










Miesiąc temu napisałam ładną i zwartą przemowę dla tego rozdziału, ale nie pamiętam już miejsca jej przechowania, o ile było to co innego niż moja głowa. Całość mi się miesza, wydaje mi się, że iść miało właśnie w tym kierunku, ale wobec panującej dookoła mnie sytuacji sama już nie jestem pewna, czy to poprawna treść. Ale uśmiecham się, słysząc przypadkiem piosenki z soundtracku, bo zauważam, że kojarzą mi się one z Kidsami i jest to coś, czego bardzo bym pragnęła, jakiejś zażyłości czytelnika z tym tekstem. Po korekcie będzie super, mogę obiecać. A ja nieumiejętnie staram się wbić w rytm; wychodzą właśnie uboczności mojej nieporadności w związku z prozaiczymi czynnościami codziennymi. Trzeba się zmusić, choć mi wszystko dookoła zaprzecza. szybki edit: chyba chciałabym pisać coś lekkiego, trzeba mi czegoś, co mnie odciągnie.