talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

wtorek, 24 grudnia 2013

Sometimes I think she's just in my imagination

    ‘‘has gone
      and made me blind.’’

  Cierpieć mi przychodzi
  gdy tak przejmujące myśli
  znosić muszę
  I ten
  tak odległy wzrok
  który jeszcze
  dnia wczorajszego
  niósł mi animusz
  Teraz biję się
  za tę naiwność
 
  Mogę oddać kawał
  mojej dumy

  Ale bądź


  Była zawsze, taka mała rzecz, której zazdrościłam. Ja nie potrafiłam, nie tego byłam nauczona. Człowiek potrafi ubrać to w słowa w różnoraki sposób, aby tylko nie powiedzieć, że potrzebuje bliskości. Brzydziłam się tym słowem.
  W głowie masz tylko to. Samowystarczalność. Nie możesz okazać słabości. Proszenie o pomoc równało się z poniżeniem. Ty musisz być silny, aby ktoś obok czuł się bezpiecznie. I choćby się świat ci walił – nie możesz. Ta osoba potrzebuje twojej siły. A z czasem traci się kontrolę. Jakbyś już nie potrzebował kogokolwiek. Pojawia się duma tak wielka, że nie jesteś w stanie zrobić czegoś, co mogłoby cię uszkodzić.
  Dlatego tak rozpaczliwie, szukałam.

  Próbował przypomnieć sobie siebie sprzed dwóch lat. Teraz przychodziło mu na myśli tylko jedno słowo, na określenie jego osoby z przeszłości – zniszczony. Choć wtedy powiedziałby – zwycięzca. Jego podejście do tej sprawy zmieniało się z miesiąca na miesiąc. Pół roku później już nie miał pewności, co do swojej wygranej. Było jasne, że nie był już w stanie tego kontrolować. Oh, jakie ‘już’? Nigdy nie dana mu była kontrola nad tym.
  Nie poczuwał się zwycięzcą, przez to, w co trafił. Nie. Miał jedynie nadzieję, że jest osobą, która jest w stanie utrzymać wszystko w pionie, nie było mowy o klęsce. Panował nad sobą, panował nad innymi. Wszystko, co było dawniej, wydaje się dziwne. Czasem wydaje się, że tego w ogóle nie było. Czasem wydaje się to wszystko straszne, czasem śmieszne, czasem głupie. Ale nie takie, jakie było naprawdę. Zdawało mu się, że śnił. Znajdował się przecież tak daleko, psychicznie jak i fizycznie, od tamtego miejsca. Nikomu nawet nie zanucił tej melodii. Tylko on o tym wiedział i tylko on mógł zdecydować, co zrobi z tym wspomnieniem. Z czasem mógł uznać, że był to jedynie sen. Nie, nie mógł. Było coś, czego nie dało się zapomnieć, nie mogło stać się halucynacją.
  Czasem myślał, że jest on jedynie w jego wyobraźni. Nie miał żadnych namacalnych dowodów na jego istnienie. Jedynie ledwie słyszalne zdania, które nadal odtwarzał w myślach, zagłuszany, przez płacz, śmiech. Mógł zamknąć oczy, widział go. Ktoś nie przestaje po prostu istnieć, gdy umiera. Staje się jeszcze bardziej żywy, czujemy go mocniej niż przedtem.

  Jest takie powietrze, które pojawia się tylko raz do roku. Są pomieszczenia, do których wchodząc, nie ważne jak długo w nich nie byliśmy, czujemy się za każdym razem tak samo. Nie ważne jest, co przeżyliśmy później, pewne rzeczy pozostają niezmienne. Nie liczę lat, od kiedy pojawiłam się na oddziale dziecięcym ze złamaną kością. Do tej pory pamiętam specyficzny zapach sali, który za każdym razem jest niczym wehikuł czasu. Wszystko jest wyraźne jak sprzed lat. Jestem dzieckiem, które każdego dnia czeka na słowa, które pozwolą mu wrócić do normalnego życia. Mogłabym przywołać każdą chwilę, sytuację, która wydarzyła się przez ten miesiąc. Oh, miesiąc. Któżby pomyślał, że był to jedynie miesiąc? W moim odczuciu leżałam na sali pół roku. Każdego dnia, budząc się widziałam te same twarze. Niekiedy ludzie odchodzili, pojawiali się inni. Ja zostawałam. Każdego dnia pojawiała się rodzina, pojawiała się Christie-Marie. Pamiętam każdą kontrolę, pamiętam moje pytania do lekarzy. Pamiętam jak niegroźne wydawało mi się to wszystko. Wiedziałam, że niedługo wrócę do domu. Taka dziecięca naiwność – życie jest dobre.
  I może, dlatego też, mimo kiepskiego nastroju, uśmiechnęłam się. Jeden podmuch wiatru. Czy to dzięki niemu poczułam, że wszystko będzie dobrze? To takie trywialne. Wszystko będzie dobrze. Niczym żałosne próby pocieszenia. Ale właśnie te słowa przyszły mi na myśl, gdy wiatr zawiał, uniósł moje włosy ku górze i oziębił moje nagie kostki.
  Podbiegłam do autobusu i wskoczyłam do jego środka przed środkowe drzwi. Byłam młodsza. O trzy lata. Jechałam do sklepu, przecież już następnego dnia miała odbyć się wigilijna kolacja.

  ‘‘Szli, wracając z treningu. Blaise wypalał już drugiego papierosa, czując jak drętwieją mu palce. Wiedział, czym spowodowana jest jego gorsza kondycja, ale nie mógł z tego zrezygnować. Napawał się każdym oddechem.
  - Naprawdę cię nie rozumiem – Kasper zwrócił się do szatyna.
  - W czym problem? – spytał chłopak, poprawiając pasek torby na ramieniu.
  - Nie wykorzystujesz sytuacji. Nie wiem, czy tego nie widzisz, albo po prostu nie jesteś zainteresowany. Ale świadczyłoby to jedynie o twojej głupocie.
  - Co? – Blaise spojrzał na kolegę. Nie był przyzwyczajony do tego typu wypowiedzi, skierowanych do jego osoby.
  - Nie rozumiesz? Chodzi mi o Ali – wytłumaczył tamten.
  Blaise spojrzał przed siebie. Odetchnął.
  - Ach, o Ali – szepnął.
  - Masz zamiar coś z tym zrobić?
  Sylwetka dziewczyny ukazała się szatynowi w myślach. Zobaczył jej krótkie, ciemne włosy, roześmianą twarz, na którą uwielbiał patrzeć. Jego kąciki ust uniosły się. Ale zaraz potem opadły.
  - Jasne, że tak – odpowiedział – Nie wiem tylko jak. Jak najdelikatniej.
  - Nie wydaje mi się, aby wymagało to wielkiego zaangażowania…
  - Źle ci się wydaje – Blaise przerwał mu, wypuszczając dym z ust – Jesteśmy zbyt podobni do siebie, to niszczące.
  - Chcesz to zakończyć? - Kasper wydawał się zdziwiony.
  - Nic się nie zaczęło.
  - Myślę, że z jej perspektywy wygląda to nieco inaczej – zauważył blondyn.
  Zbliżali się do wejścia budynku. Stanęli przed bramą, Blaise zgniótł butem pozostałości papierosa.
  - Nie jesteśmy w stanie dać sobie nic więcej – powiedział spoglądając w jedno z okien.
  Oboje zamilkli na moment. Mogli usłyszeć głosy dochodzące z dużej sali budynku. Apel.
  - Na pewno tam jest – powiedział Kasper bardziej do siebie niż do chłopaka, po czym dodał – Idź i jej to wytłumacz.
  Blaise uśmiechnął się.
  - Bawi cię to?
  - Śmieszny jesteś, Kasper – odparł szatyn i objął dłonią jeden z prętów ogrodzenia – To jest jedna z tych wspaniałych rzeczy, które nie potrzebują wiele, aby żyć. I bez mojego udziału wszystko się wyjaśni, Ali nie jest głupia. Jest naiwna, to ją myli, ale nie będzie brnąć w coś bezsensownego.
  Kasper na niego spojrzał, nie odzywając się. Zacisnął usta. Blaise odwrócił się po chwili, pchnął drzwiczki furtki i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi budynku. Spojrzał tylko ponownie na chłopaka, gdy ten wypowiedział słowa.
  - Trudno będzie ją uratować.’’
  Myślał o tej rozmowie następnego dnia i kolejnego. Ale nie zmienił zdania. Byli do siebie zbyt podobni. A on nie chciał teraz przyjmować do siebie nikogo.
  Stracony, zagubiony i nigdy nie odnaleziony.










Ale tym razem klasyk wam zafundowałam! Wiem, że kręcę, można naprawdę się zgubić. Tak to już jest, kiedy ja wiem, co się dzieje, znam przeszłość, przyszłość i myślę, że czytelnicy także. Ale już już niedługo. Jeszcze kilka chwil. Zauważyłam, że książki, które piszę zawsze zaczynają się pod koniec roku, przed świętami. Nie wiem, czemu, robię to nieumyślnie. I zbliża się kolejny rok. Miejmy nadzieję, że życzliwszy. Plus, nadal niewiadomą jest sylwester, na który był przygotowany plan, ale coś nie wyszło. Sugestie, propozycje?

piątek, 13 grudnia 2013

With your feet in the air and your head on the ground

  Słuchaj,
Chyba coś poszło nie tak.
Pamiętasz, kiedy, to musiało być blisko pół roku temu, nadal jestem w stanie poczuć gorące powietrze na mojej twarzy, kiedy wpadłam przed drzwi, zostawiając za sobą te mroźne, grudniowe, w domu nie było nikogo prócz mnie i Ali? Tego dnia naprawdę się na Ciebie wkurzyłam. Nie chcę, abyś myślał, że tak jest nadal. Nie mam Ci nic za złe. Nie miałam zamiaru się złościć. Jednak ta złość była także przykrywką. Tak bardzo byłam smutna, czułam wstręt, upokorzenie, które przesiąkało mnie calutką. Dusiłam w sobie łzy, ratowało mnie poczucie, że muszę bronić się dumą, nie mogę okazać słabości. Byłam tak bardzo nieszczęśliwa.
Chyba nie przyjąłeś tej wymiany.
A ja byłam w stanie oddać to w zamian za ulgę. Za spokój, za zaprzestanie tej niszczącej walki.
Już tego dnia zamierzałam to zrobić. Ale nie byłam sama. To byłoby zbyt okrutne.
A pamiętasz, co się zdarzyło przed tym jak wróciłam do domu? Pamiętasz.
Jeśli miałabym opowiedzieć o tym komukolwiek, musiałabym przez cały czas krzyczeć, waląc pięściami o coś twardego. Przez cały czas. Obrazy w mojej głowie nie blakną. Nie. One z każdym dniem stają się wyraźniejsze, każda emocja jest przeżywana na nowo. Te wydarzenia prześladują mnie nocą, nie pozwalają spać. Nie ma dla mnie odpoczynku. Walczę bez ustanku, dniem i nocą.
Nie mam Ci za złe, że ponownie do tego dopuściłeś. Jest mi przykro, że nie zgodziłeś się na moją umowę. Ale i to jestem w stanie Ci wybaczyć, od razu. Widocznie nie taki miał być plan.
Teraz posłuchaj,
Myślę, że to jest czas, aby porozmawiać. Na mojej liście było tak wiele, a teraz wiesz co, teraz jest tam cholernie pusto. Wypłukano mnie. Nie ma we mnie już krzty ekscytacji. Nie ma mnie. Czuję, że niedługo się spotkamy. Mimo wszystko, jest to najgorsze uczucie, jakiego mogłam doświadczyć. Trudno jest mi na nich patrzeć i chodzić obok nich. Już nic tu nie zrobię, jestem cieniem. A jednocześnie szukam, dysząc, innego wyjścia. Jestem na króciutkiej smyczy, obroża jest na mojej szyi, a ja ciągnę do przodu z całych sił.
Nie boję się odejść. Boję się ich zostawić.
Christie-Marie grudzień 1990


***

 
  Ten, trwający ułamki sekundy, moment, kiedy przyjemnie przeszywa ciało ciepła fala. Szepcze. Łagodnie, ale dosadnie. Zastrzyk nadziei, tak potężnej, że pozbawia na ten, trwający ułamki sekundy, moment całego smutku.
  - Idę się przejść – oznajmiłam, zasuwając zamek w walizce Barbary.
  Ten dzień, aż się prosił, aby z niego korzystać. Śnieg, który uparcie leżał od początku miesiące, odbijał promienie słońca. Miało się ochotę śmiać, przeżyć ten dzień nie samotnie. Nie ważne, czy naszym towarzyszem miał być człowiek, czy może książka lub dobry film. W takich dniach nie powinno się być samemu.
  - Z Blaisem? – usłyszałam głos dziewczyny.
  ‘‘Nie, nie z nim.’’
  Ostatni raz widziałam go, znikającego wśród tłumu ludzi na korytarzu. Znikającego. Uciekającego. Chciałam go spotkać. Chciałam pobyć z nim trochę czasu. Wyjaśnić kilka spraw. Ktoś kiedyś powiedział, że czasem lepiej się łudzić. Mnie niepewność unieruchomiła. Nie byłam w stanie zająć się czymś innym, należało uprzednio coś zakończyć, aby rozpocząć nowe. Może on wolał się łudzić, że nic się nie kończy, zawsze można do czegoś powrócić. Nie da się. Nie wszystko jest wieczne, czas jest ograniczony.
  - Nie wydaje mi się, aby był w nastroju – uśmiechnęłam się i wstałam z podłogi.
  Barbara przyjrzała mi się, odgarnęła swoje brązowe włosy i podeszła do mnie. Razem ze swoim czułym uśmiechem, gest matki, gdy przychodzi pocieszyć smutne dziecko.
  - Obiecaj mi coś.
  - Co takiego? – zapytałam.
  - Kiedy już wrócę, to wszystko, co dzieje się wokół ciebie, będzie wyjaśnione – jej wzrok był pełen zrozumienia, poczułam się w tej chwili prawie jak w domu – tym symbolicznym, nigdy w moim prawdziwym – To zamieszanie, chaos pomieszany z ekscytacją. Mnie nie oszukasz – Barbara uśmiechnęła się szczerze – Każde, nawet najdrobniejsze wydarzenie, zmienia człowieka i to jest dobre. Ale doprowadź to do końca, niech cię nie przygniecie, koniec już tych zmartwień.
  Tak prawdziwie siostrzanego uścisku nie doświadczyłam od dawna.
  Bardzo dawna.

  Bolała go głowa. Czuł jak pulsujący ból nie daje mu prawidłowo funkcjonować. Obraz przed oczami był rozmazany, samo uniesienie głowy sprawiało mu ogromny kłopot. Jej smukła sylwetka lawirowała. Raz była tak blisko niego, że mógłby dotknąć jej włosów, zbytnio się nie wychylając. Ale ten ból. Nie pozwalał mu myśleć.
  Nerwowo zamrugał, światło raziło go w oczy. Przewrócił się na drugi bok, oparł się o przedramiona i przegarnął dłonią włosy. Urosły od ostatniego strzyżenia.
  - Zgaście te cholerstwo – krzyknął.
  Ból nasilił się. Sprawiał wrażenie niekończącego się. Jakby nic nie mogło go uśmierzy.
  Ktoś wszedł do pomieszczenia. Stał przez chwilę w jednym miejscu, przyglądając się chłopakowi.
  - Idź zapalić, robisz się nerwowy – Adrien od niechcenia pociągnął nosem.
  - Zgaś to – powtórzył chłopak. Mówił mocno, prawie rozkazując, mimo tego, że każde słowo przyprawiało go, w tamtej chwili, o osobne cierpienie.
  - Odpuść sobie trochę, poproś o tabletkę – Adrien oparł się o framugę.
  Sadysta.
  - Zapomniałem – chłopak udał zakłopotanie – Przecież ty nie możesz.
  - Pieprz się, Adrien – Blaise zerwał się z łóżka. Naciągnął na siebie ubrania, schował do kieszeni spodni dwa papierosy schowane pod poduszką.
  Nie było innej osoby, przy której mógł się unieść. Nie przepadał za tym.
  - Pozdrów ją ode mnie – usłyszał tylko, kiedy zamykał drzwi frontowe.

  W dłoniach trzymałam kubek z gorącym mlekiem. Mlekiem. Jakbym cofnęła się w czasie o dwa lata, wtedy tylko ten napój akceptowałam.
  Może i miałam w planie dłuższą wędrówkę. Ale usiadłam tam, na ławce przy pomniku.
  Czekałam.
  W dniu, którego spędzenie samotnie byłoby grzechem.
  Musiałam mieć plan. Musiałam ożyć. Ktoś musiał mi to uświadomić. Bo tak czasem jest, ktoś musi wypowiedzieć słowa na głos, aby do nas dotarły.
  Wyrzuciłam plastikowe opakowanie do kosza. Ciepły płyn rozgrzał mnie od środka, mogłam kontynuować drogę. Wzięłam głęboki oddech. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę przystanku.
  Nie mogłam kurczowo trzymać się jednego rozwiązania, wymyślonego, czule dopieszczanego przeze mnie. Choć byłam przekonana, że jest idealny – któż mógłby to potwierdzić.

  ‘‘Ale i to jestem w stanie Ci wybaczyć, od razu. Widocznie nie taki miał być plan.’’









Oh. Chyba w końcu. Zawdzięczam to spędzonemu piątkowi w szkole. Wtedy to, usłyszałam tę piosenkę, która towarzyszyła mi przez kilka godzin, podczas pisania tego rozdziału. Trochę zawiły, mylący. Za dużo wpakowałam tu siebie, obiecuję, że już kolejny rozdział będzie inny i bardzo się z tego powodu cieszę. Zastanawiam się też co ze sobą począć w sylwestra. Naprawdę nie przepadam za hucznym obchodzeniem tego święta, tak naprawdę to wielką frajdę sprawiłoby mi spotkanie i szwendanie się z kimś po Warszawie. Jeśli ktoś byłby chętny, bądź ma jakiś inny pomysł na takie - bardziej bierne spędzenie tej nocy, piszcie.