talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

niedziela, 20 października 2013

Headlights on the hillside, don’t take me this way

  ‘‘Wyszła. I pobiegła. Biegła jakby nic innego się nie liczyło. Ludzie dookoła, choć było ich tak niewielu, mróz, który był powodem jej czerwonych policzków, płatki śniegu dopiero co spadające z nieba – opadały na jej ciemne włosy. Oddech miała raz przyspieszony, raz całkowicie go brakowało.’’
  Już nie było mi smutno. Byłam zła. Biegłam, aby nie zniszczyć mebli. Biegłam, aby nikogo nie skrzywdzić. Biegłam, aby nie zacząć krzywdzić siebie. Ktoś powinien mną mocno wstrząsnąć, dać mi w twarz. Zimowe poranki bywały niezwykle ciężkie. Moje dłonie same kierowały się w stronę twarzy, a paznokcie wbijały się w skórę. Chciałam krzyczeć, krzyczałam głucho. Chciałam rwać włosy z głowy, poczuć ból fizyczny, aby inny zniknął. I zapomnieć. I żyć.
  Nie umiałam opisać tego stanu. Tak bardzo mi Ciebie brakowało.

  Serce waliło jak młotem, przerażona otworzyłam oczy i uniosłam się nerwowo. Sen był męczący.
  Musiałam z tym skończyć.


  Czułam jedynie ten świst. W uszach mi gwizdało, a po skórze przechodził nieprzyjemny dreszcz. Gdybym była na zewnątrz wiatr miotałby moimi włosami. Dawno straciłabym czucie w palcach, a policzki nie odczuwałyby nawet mrozu.
  A zbliżało się podobno jedno z piękniejszych świąt.
  - Nie masz zamiaru iść na apel?
  Przekręciłam głowę w lewą stronę. Niepotrzebnie. Wszędzie rozpoznałabym ten głos. I choć ciepłe stało się moje serce widząc go, nie uśmiechnęłam się. Zbyt ciężkie były moje myśli tego dnia, abym mogła odetchnąć.
  Pokręciłam głową.
  - Nie mam nastroju – odpowiedziałam cicho. Wiedziałam, że usłyszał. Usłyszałby nawet, gdybym szepnęła. Gdybym wypowiedziała te słowa głucho, wcale ich nie wymawiając.
  Poszłam za jego wzrokiem. Drzewa uginały się pod ciężarem śniegu. I choć okna były szczelnie zamknięte słyszeliśmy mocne podmuchy wiatru. Ludzie szli opatuleni w ciemne płaszcze, wyglądając jakby nałożyli na siebie kilka par koców. Szli pospiesznie. Nieprzyjemny widok. A mimo to, mimo wszystko, chciałam wyjść. Skarciłam siebie za myśl, aby to Blaise był tego przyczyną. Bo nie był. Nie musiał być.
  Usiadłam na podłodze, opierając się o drewnianą deskę, która zakrywała kaloryfer. Poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moich plecach. Na moment przymknęłam oczy.
  - Czemu ty nie jesteś na apelu? – spytałam nagle.
  Nie wszystkie odpowiedzi muszą być przemyślane. Czasem te najprostsze sprawiały mi największą przyjemność. Te wypowiedziane w pierwszej sekundzie po usłyszeniu pytania. Były najbardziej szczere. On tak nie potrafił. Czasami zastanawiałam się, czy może ja popełniam błąd. Mówię o błahostkach, może o głupotach, czy wręcz przeciwnie. Tłumaczyłam wiele rzeczy sobą. Problem musiał tkwić we mnie. Śmieszne było to, że dotyczyło to jedynie niektórych ludzi. Najczęściej tych, jak później się okazywało, którzy dokładnie to samo myśleli o mnie.
  - Nie przepadam za szkolnymi uroczystościami – odrzekł.
  - Za świątecznymi przedstawieniami pierwszaków też nie?
  Zaśmiał się delikatnie.
  - To nie moje święto.
 
  Siedziała naburmuszona ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Wyćwiczony wzrok złej siostry był skierowany na manekina z naprzeciwka. Ot, tak.
  - Ali, jeszcze tylko ten jeden – nalegała.
  A szatynka spojrzała na siostrę. Westchnęła, rozluźniła ręce.
  - Ta osoba musi być wyjątkowa skoro tak bardzo chcesz kupić ten prezent – oznajmiła wstając z pufy. Spojrzała na zabieganych ludzi dookoła. Ze wszystkimi dekoracjami świątecznymi i muzyką wyglądali całkiem uroczo.
  - Jest – Christie-Marie odrzuciła do tyłu swoje długie, blond włosy. Zawsze się nimi bawiła. W chwilach nieśmiałości, przy stole, na lekcji przed tablicą.
  Dziwna była jej wielka chęć obdarowywania innych.
  - Ja już niczego nie potrzebuję – odpowiedziała długi czas później.
  Nie oznaczało to bynajmniej tego, że posiada już wszystko. Oznaczało tyle, ile nie posiadanie czegokolwiek.

  - Zapomniałem ci przekazać radosną nowinę – Blaise zwrócił się do mnie.
  Spojrzałam na niego pytająco. Jednak jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. To był moment, w którym postanowiłam się do tego przyzwyczaić.
  - Kasper się odezwał – jego wzrok ponownie powędrował w inną stronę, a ja byłam przekonana, że gdyby nie zakaz palenia, z ust chłopaka wyleciałby teraz dym.
  Tak jakby był to znak jego podenerwowania. Zamyślenia. Niepokoju, czy gniewu.
  - Oh – westchnęłam.
  Po chwili zerknęłam na Blaisa. Kąciki jego ust były wykrzywione… w uśmiech?
  - Wyczuwam niechęć.
  - Dlaczego?
  - Wiesz, zazwyczaj gdy kogoś się lubi, okazuje się choćby lekkie podekscytowanie wywołane wspomnieniem o tej osobie.
  Wypuściłam powietrze z ust.
  - A więc jak brzmi ta wiadomość?
  Spojrzałam w jego stronę. Ukazał mi się pan Cartier w pełnej osobie. Znałam ten uśmiech. Oglądałam go podczas przerw oddalona od niego dobre kilka metrów. Pośród kolegów, w centrum zainteresowania. Poza moim zasięgiem.
  - Powiedział – zrobił chwilę przerwy i dodał zmieniając barwę głosu – Powiedz Ali, że mi przykro, ale nie pasujemy do siebie.
  Dałam mu kuksańca w bok. Zaśmiał się.
  - Perfidnie kłamiesz – rzuciłam.
  - Albo nie możesz pogodzić się z porażką, albo jednak trochę ci na nim zależy – odpowiedział, przyglądając mi się w skupieniu.
  Spojrzeniem mógł czytać w moich myślach. Speszona odwróciłam wzrok.
  - Więc co tak naprawdę powiedział? – zapytałam cicho po chwili milczenia.
  Odgłosy z dołu. Tupot stóp. Rozmowy. Apel zakończył się. A w naszą stronę powoli napływały dźwięki wracających z niego ludzi. Z sekundy na sekundę robił się większy szmer. I zanim Blaise wstał, szepnął mi do ucha, abym na pewno usłyszała.

  - Że trudno będzie cię uratować.









Długo. Bardzo długo mnie nie było, nie byłam w stanie się zebrać i napisać ciągu dalszego. I długo jeszcze bym się nie zdecydowała, gdyby nie muzyka. Neutralna. Chyba tego potrzebowałam. Aktualnie pracuję nad Ali sprzed dwóch lat, aby lepiej wam ją ukazać. Na razie marne próby, ale się nie poddaję. Chyba tyle mam do powiedzenia. Jestem bardzo zmęczona. Mam nadzieję, że bardzo tego nie odczuliście.