talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

sobota, 24 sierpnia 2013

'Neath the blacck the sky looks dead

  Straciłam skórę. Nie miałam skóry. Nie, chyba jednak coś zostało. Cieniutka warstwa. Nie wiem, czemu to zrobili. Nie miałam siły unieść ku górze żadnej kończyli, wydawało mi się to porównywalne do wydostania się spod głazów. Coś bardzo szorstkiego ocierało się o całe moje ciało, sprawiając ból. Jednak oddychałam. Równo, spokojnie. Cierpiąca, lecz żywa. Chyba mnie odratowali w ostatniej sekundzie. Czy ta biała droga nie była tą ostatnią, przez którą idziemy? Ale czemu pozbawili mnie skóry…
  Nierównomiernie nadchodzące fale ciepła przerwały drgawki. Zrobiło się jaśniej. Poczułam, że mogę uchylić powieki. Były niewyobrażalnie ciężkie. Zdziwiłam się, kiedy doszłam do wniosku, że znajduję się w tym samym pomieszczeniu, w którym byłam, gdy zasnęłam. Będąc małym dzieckiem, zobaczyłam w telewizji scenę, podczas której bardzo cierpiącemu człowiekowi odcięto kończynę przy pomocy czegoś w rodzaju piły tarczowej. Wtedy wyobrażałam sobie siebie biorącą udział właśnie w takiej scenie.
  Najgorsze jednak było to uczucie bezsilności. Nie byłam w stanie unieść nogi, kiwnąć palcem. Byłam tak słaba, że chciało mi się płakać.
  - Nie budź jej to szybciej dojdzie do siebie – usłyszałam w oddali, trochę niewyraźnie, jakby osoba znajdowała się w innym pomieszczeniu.
  Leżałam nieruchomo w dalszym ciągu. Nie mogłam zasnąć choćbym i chciała. Rozluźniałam się, moje ciało już się nie broniło. I wtedy zauważyłam, że mogę poruszyć palcami dłoni. Uspokoiłam się i wszystko na nowo ucichło.

  Moment przed otworzeniem oczu poczułam zapach deszczu. Coś jak powietrze po burzy. Uwielbiałam to. Uchyliłam powieki, było ciemno. Rolety zasłonięte. Słyszałam odbijające się krople deszczu o szybę i parapet. Poruszyłam się, a coś blisko mnie zaszeleściło. Była to kartka leżąca obok mojej poduszki.
  ‘‘Nie chciałem, żebyś wzięła mnie za ignoranta. Nie pozwolono mi cię odwiedzić, to chyba moja wina. Będę próbował.’’
  Nie musiałabym się domyślać, kto jest nadawcą, mimo to chłopak się podpisał.
  Miałam dziwne wrażenie, że rozpoczął się pewien nowy rozdział w moim życiu, choć teoretycznie miał dobiec końca. Ostatni rok nauki, dopiero lipiec miał okazać się miesiącem przełomowym. Jednak to, co miało nastąpić musiało być czymś innym, mniej przyziemnym.
  Oparłam się łokciami o parapet i na kolanach zaczęłam obserwować widok zza okna. Było szaro, śnieg wymieszał się z deszczem. Południe należało do tych nieprzyjemnych, gdzie ludzie wolą zaszyć się w domu, zajadać chipsy w samotności. Ja chciałam wyjść. Była to myśl, która pochłonęła mój umysł na sekundę, ale zasiała w sercu potrzebę natychmiastowego opuszczenia budynku.
  Nie powinnam. Nie powinnam była decydować się na znajomość z Blaisem. Każdego dnia wpajałam sobie, że czasy się zmieniły. Zapomina się o pewnych zasadach, ludzie zabijają to, co najpiękniejsze. Zmuszają do akceptowania tego, co jeszcze niedawno było niedorzeczne. I nagle w tym wszystkim pojawiał się on. Człowiek wyjęty prosto z dziewiętnastowiecznej powieści. Prawie.
  Ubrałam się najcieplej jak tylko potrafiłam i wolnym krokiem, chowając pieniądze do kieszeni spodni, ruszyłam w stronę drzwi.
  Lało. Jakby postanowiono opróżnić cały zapas deszczu z chmur. Naciągnęłam kaptur na głowę. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio jadłam, czułam przeraźliwą pustkę w brzuchu. Postanowiłam odwiedzić małą restaurację, do której często zaglądałam niegdyś z Christie-Marie. Zawsze pachniało tam naleśnikami, głównym specjałem knajpki. I właśnie ten jedyny zapach doprowadzał mnie za każdym razem do łez. Do nieuniknionego ich potoku. Dlatego też nigdy nie wchodziłam do środka. Jedzenie można było zamówić na wynos przy okienku z drugiej strony budynku.
  Założyłam kosmyki włosów za uszy czekając na swoją kolej. Przyłożyłam dłoń do ściany budynku. Była lodowata, mimo to nie schowałam ręki do kieszeni. Czułam, że jestem bliska omdlenia, a kamienna ściana była moją jedyną podporą.
  Dziesięć minut później szłam z powrotem, trzymając zaciśniętą w prawej dłoni brązową torebkę z jedzeniem. Czułam jak mokną mi dłoni, po twarzy spływały wolno krople deszczu. Nie miałam wielu okazji, aby doświadczyć coś podobnego, nie czułam jednak dyskomfortu. To było jak oczyszczenie. Zmywałam z siebie cały brud. Ten niewidoczny.
  Kiedy znalazłam się w pokoju, Barbara też tam była. Uniosła wzrok znam książki. Czytała któreś z kolei fantasy. Ja nigdy nie przepadałam za tym gatunkiem, choć musiałam przyznać, że były lekiem, kiedy potrzebowałam odpoczynku od świata realnego. Bez problemu zatapiałam się w nowo poznany świat, który nieco przyćmiewał ten prawdziwy. I o to w tym wszystkim chodziło.
  - Gdzie byłaś? – usłyszałam pytanie dziewczyny.
  - Poszłam po jedzenie – odpowiedziałam krótko zdejmując przemokniętą bluzę. Wytarłam w nią twarz i powiesiłam na ramie łóżka. Papierowa torebka znalazła się niedaleko.
  Opadłam na łóżko całą sobą przyciągając jasnobrązowy koc do zmarzniętych dłoni.
  - Był tutaj Blaise – Barbara uśmiechnęła się do mnie. Zauważyłam, że jej brązowe włosy są mokre. Na razie były proste, po niedługim czasie miały się delikatnie poskręcać.
  - Tak, znalazłam wiadomość – odparłam, przypominając sobie o kartce, znalezionej po przebudzeniu.
  Sięgnęłam po torebkę. Kompletnie przeszła mi ochota na jedzenie.
  - Zostaw to, pójdziemy do Steve’s – zaproponowała dziewczyna widząc moją niechęć, kiedy spojrzałam na wnętrze torebki. Steve’s było małą kafejką na parterze.
  Zbierało się na burzę. Kiedy schodziłyśmy na dół słyszałam jak gałęzie drzew obijają się o szyby. Lubiłam, gdy na zewnątrz panował chaos, natomiast w środku spokój. Nigdy na odwrót.
  Większość uczniów spędzało weekendy we własnych domach, dlatego też w kafejce nie zastałyśmy wielu osób. Po odebraniu dwóch kaw, usiadłyśmy przy czteroosobowym stoliku.
  - Trochę się zdziwiłam, że przyszedł – usłyszałam głos Barbary.
  - Kto? – zapytałam automatycznie wyrwana z zamyślenia.
  - Blaise – dziewczyna zaśmiała się cicho – Nie zauważyłam, żebyście kiedykolwiek ze sobą rozmawiali.
  - Bo nie rozmawialiśmy – szybko odpowiedziałam, ochładzając napój własnym oddechem.
  - Narzuca ci się? Dlatego wyszłaś, żeby go nie spotkać? – usłyszałam w jej głosie troskę. Barbara była jedną z najbardziej szczerych osób, które poznałam w życiu. Ceniłam ją, jako przyjaciółkę, choć nie zgadzałyśmy się we wszystkich kwestiach.
  - Oh, Barb. Nie – tym razem to ja się zaśmiałam – Jest bardzo… nietypowy.
  Odgarnęłam kosmyki włosów za uszy.
  Przebywając z ludźmi czułam się mniej samotna, mniej zagubiona. Mijały lęki, obawy. Czułam się szczęśliwsza? Moja głowa nie pękała od nadmiaru myśli. Kochałam ten delikatny stan.
  - Przyszedł niedługo po tym jak zawołałam lekarza – Barbara musnęła wargami kubek z kawą. Ta nadal była zbyt gorąca, aby nie zadawała bólu – Chyba był zmartwiony. Napomknął coś o waszym wcześniejszym wyjściu. Bardzo długo nie wracałaś.
  - Tak – odparłam na wpół słuchając.
  Dziewczyna przeskakiwała z jednego tematu na drugi. W jednej chwili mówiła o sprawdzianie, który został zapowiedziany na przyszły tydzień, od razu potem usłyszałam o ślubie jej brata, na który się wybiera w ferie.
  A ludzie przemieszczali się po pomieszczeniu. Głucho, bo nie byłam w stanie zrozumieć, co mówią. Było ich coraz więcej. Gwar. Było to coś przyjemnego.

  Zwróciłam wzrok w stronę wejścia. Przez drzwi przechodzili ludzie, których tu nie widywałam. Ostatnie dni tygodnia należały do tych, gdzie pozwalano nam na więcej. Prawie każda obca osoba mogła przekroczyć próg budynku. Spośród wielu twarzy, jedna wydała mi się znajoma. Patrzyła na mnie dużymi, piwnymi oczami. Stała w bezruchu. Bezbronna.








Myślę aktualnie sporo o jednej z trzech głównych postaci, która ma się niedługo pojawić. Nie chcę się śpieszyć, pragnę to dokładnie przemyśleć. Pisanie tego rozdziału zajęło mi trochę więcej czasu, mam nadzieję, że nie tracę weny, która w moim przypadku może odejść z wielką silą, tak jak przyszła. Trochę się też sama sobie dziwię, bo wprowadziłam dialog. Taki luźny. A ja naprawdę nie lubię tego robić. Mogłam nieco zamieszać, jeśli chodzi o zdawkowe informacje na temat pewnych osób. Nie śpieszę się z ujawnianiem, tłumaczeniem wszystkiego. To przyjdzie w swoim czasie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Got that feeling once again

  Jest takie jedno uczucie, które przychodzi do mnie nie często. Napływa ogromną falą, zostawia po sobie pragnienie życia, opuszcza bez słowa. Odpoczynek po wysiłku. A ja nie wiem, czy jest powód do radości. To jak koniec wyczerpującej rozpaczy, co wtedy powiesz, jak opisać ten stan? Bo ja jednak coś czuję. I patrzę na to, co było, spoglądam w głąb siebie. Zagryzam wargi, zaciskam powieki, powstrzymuję kolejną falę boleści. Moje wnętrze jest niekompletne, coś się rozpadło. Jednak to nie smutek. Bo łzy są szczęśliwe.
  To trwa chwilę. Nieuchwytną dla głupiego, ludzkiego rozumu, nie do odtworzenia. Czujesz wilgotność oczu, tym razem twoje policzki nie są gorące, nie, to nie szloch. To coś boskiego. Oswobodzony, na wpół martwy, czy istnieje jedno słowo na określenie tego wrażenia? To coś jak nirwana, wygaśnięcie cierpienia, odczuwam siłę, z którą ono odchodzi, jest czysto. Nadzieja uderza we mnie, stąd te łzy, tak bardzo tęskna jest mi ta myśl.

***
  - Uważasz, że lepiej tego nie zauważyć? – zapytał. Poczułam się bardzo senna.
  - Uważam, że lepiej tego nie doświadczyć.
   Zobaczyłam na jego twarzy szczery uśmiech i sama uczyniłam ten gest. Może bawiła go moja naiwność.
  - Kiedy byłem dzieckiem, powiedziałem moim rodzicom, że nie zamierzam dorosnąć – westchnął i na moment umilkł. Zaczęłam przyglądać się jego twarzy – Nie podobało mi się to jak traktowali siebie nawzajem. Wiesz, dzieci są bardzo uczuciowe, bolał mnie widok niesprawiedliwości dorosłych, nawet w małym stopniu. To tragiczne, że tracimy empatyczność, kiedy dorastamy. Co tracimy przechodząc teraz?
  Zwróciłam wzrok w kierunku wody. Senność zaczynała znikać. Tak naprawdę, w tamtej chwili, nie odczuwałam nic. Poczułam się pusta jak nigdy dotąd.
  - Chodźmy – to nie był mój głos. Wyszedł z moich ust, jednak go nie poznałam. Zdziwiona, wyprostowałam się i spojrzałam na Blaisa. Ten powoli odwrócił się w moją stronę.
  - Przepraszam, że cię tak zanudzam – odezwał się, a na jego twarzy pojawił się ponownie blady uśmiech – Zrobiło się późno i zimno. Odprowadzę cię.
  Wstał, zaczął otrzepywać spodnie z piachu. Kilka razy zamrugałam oczami. Podniosłam się i podałam Blaisowi jego kurtkę.
  - To, co mówisz nie jest nużące. Wcale nie musisz wracać, ja… chyba się jeszcze przejdę – mój głos był niewyraźny. W tamtym momencie odczułam jak naprawdę jestem wyczerpana.
  Chłopak zaśmiał się krótko, spojrzałam na niego zdezorientowana.
  - Przecież widzę, że ledwo trzymasz się na nogach – zauważył, a ja otworzyłam usta, aby się temu sprzeciwić, lecz po chwili je zamknęłam. Nie miałam nic do powiedzenia - Będę potrzebował nieco informacji. Tylko podstawowe fakty.

  Słyszałam jeszcze szelest liście na drzewach. Jeszcze, bo zapowiadano przyjście zimy w najbliższych dniach. Tej nocy drzewa nuciły coś na styl classical rock. Było spokojnie, mimo to dało się odczuć ten dreszcz na plecach. Powietrze było rześkie, niebo tak ciemne, że jedynie latarnie pokazywały nam drogę, nie ujrzałam tego dnia ani jednej gwiazdy.
  Raz po raz spoglądałam na Blaisa. Sprawiał wrażenie zamyślonego, choć jego krok był pewny. Za którymś razem zauważyłam w jego lewym uchu dwa kolczyki. Jeden mieścił się na płatku, drugi na chrząstce. Były to małe, srebrne kółeczka. Zdziwiło mnie, że dopiero w tamtym momencie to zauważyłam.
  - Przyglądasz mi się – chłopak odezwał się.
  Speszyłam się i odwróciłam wzrok. Schowałam zdrętwiałe dłonie do kieszeni spodni. Za kilka chwil mieliśmy znaleźć się na miejscu. Coś złapało mnie za serce, ukłuło bardzo mocno.
  - Dzięki za spacer – szepnęłam, niepewna, czy Blaise był w stanie usłyszeć. Mój głos tracił w sile.
  On jednak skinął na znak, że zrozumiał. Nie odszedł. Przez długi czas wtedy staliśmy w milczeniu, spoglądając w dół. Patrzyłam, jak co jakiś czas oboje z zimna nieznacznie się przemieszczamy. Nie podniosłam wzroku nawet wtedy, gdy pierwsze płatki śniegu ukazały się na moim czarnym swetrze.
  - Chciałbym mieć nadzieję, że na jutrzejszy dzień nie masz żadnych planów – usłyszałam łamany głos Blaisa. Uniosłam głowę. Jego ciemne włosy były już nieco mokre. Wypuścił powietrze z ust.
  - Nie jestem pewna – odpowiedziałam.
  Blaise przysunął się o krok.
  - Dziś wyszło nieco chaotycznie – patrzył mi w oczy. I było w tym coś tak naturalnego. Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że on sam jest gdzieś daleko. I choć powierzchownie w doskonałej formie, tak naprawdę był wyczerpany – Może jutro mógłbym wpaść. Zorganizować.
  Jego twarz nie drgnęła, czekał na odpowiedź.
  - Zapewne jutro już nie będę mogła mówić – zauważyłam, a ten zaśmiał się. Nie przestał jednak na mnie spoglądać. Pamiętam, że bardzo mi się to spodobało. Każdy odwracał wzrok, patrzył się w różne strony, byle nie spojrzeć w oczy rozmówcy. On był inny.
  - Nauczymy się języka migowego. Możemy pisać do siebie odpowiedzi, wtedy słowa nie ulecą – odrzekł spokojnie.
  Patrzyliśmy tak na siebie przez moment. Miałam mieszane uczucia.
  - Dobrze – odpowiedziałam w końcu całkowitym szeptem.
  On nadal był daleko.

***
   Zbyt duża presja w życiu nas zabija. Oczekiwania względem innych ludzi. Nie spełniając oczekiwań dzisiejszego świata, zostajemy wystawieni poza nawias.
  Długo później zastanawiałam się nad pytaniem Blaisa. Myślę właśnie, że to tracimy na tym etapie. Zostajemy praktycznie pozbawieni prawa do decydowania o sobie. Stajemy się aktorami. Może czasem nieudolnymi.

  Nie chciałam zapalać światła. Marzyłam tylko o tym, aby ułożyć się w ciepłym łóżku. Najostrożniej jak mogłam, otworzyłam drzwi i spojrzałam na łóżko współlokatorki. Barbara leżała przykryta kołdrą. Wypuściłam powietrze z ust, poczułam ulgę. Próbowałam szybko przebrać się w ciepłe ubrania, przeszkadzały mi w tym jedynie przemarznięte dłonie.
  - Cholera – przeklęłam przy nieudolnej próbie rozpięcia suwaka w spodniach.
  Po kilkunastu minutach walki położyłam się na kołdrze, wpatrzona w sufit. Zarzuciłam dodatkowo na siebie grubą, granatową bluzę bez suwaka, prawdę mówiąc nie byłam wtedy w najlepszej formie. Głowa mi pękała, nie miałam dobrego czucia w kończynach, czułam wilgoć w nozdrzach. Miałam bardzo słabą odporność, chorowałam praktycznie za każdym razem, gdy choć na moment wyszłam z domu nieodpowiednio ubrana.
  - Mam tylko nadzieję, że było warto – usłyszałam głos w mojej głowie. Było warto.
  Mimo wszystko, nie mogłam zasnąć.

  Chciałam poczuć się dobrze. Czułam, że coś rozwala mnie od środa. Nie widziałam przed sobą nic prócz szarego sznurka. Sznurek był drogą. W oddali cieniutka, ale gdy spojrzałam pod nogi zrozumiałam, że to tylko droga. Nie miałam siły rozglądać się na boki. Ale było tam ciemno. A ja cierpiałam. Ból był nie do wytrzymania. Chciałam móc opuścić ciało. Chciałam, aby to się skończyło.
  Nie byłam w stanie kontrolować swojego stanu. Bolało, gdy szłam, gdy stałam, siedziałam, czy myślałam. Nie mogłam nic zrobić.
  ‘‘Pokaż gdzie cię boli’’ usłyszałam. Szum wiatru, gwizd. Jednak przyjemny. Upadłam na kolana, potem już tylko przewróciłam się. Czułam każdą komórkę mojego ciała. Próbowałam zachować spokój, jednak słyszałam jak krzyczą o pomoc. Zdawało mi się, że jestem bliska śmierci. To była kojąca myśl.
  ‘‘Mogę złagodzić twój ból’’ ponownie zaszumiało. Chyba zrobiło się chłodniej. Odetchnęłam.

  ‘‘Nie boli, odpływasz’’









Myślę, że pisanie tego było dla mnie trudne. Nawet nie ze względu na treść, bo nie ma w niej czegoś nadzwyczajnego. Chodzi mi bardziej o soundtrack rozdziału. Muszę się ze wstydem przyznać, że piosenki Pink Floyd zaczęłam przesłuchiwać dopiero kilka dni temu. Bardzo żałuję, bo teksty są naprawdę fantastyczne, dla mnie nie w całości zrozumiałe. Przy pisaniu czułam, że muszę skoczyć ponad, bo piosenka w tle to nie byle co, nie wiem, czy nie za szybo zdecydowałam się na ten krok. Chciałabym też powiedzieć, że nie lubię pisać tekstów z wątkiem uczuć, też typowe romanse omijam. Z drugiej strony jednak chcę się rozwijać, ale spróbuję wyznaczyć własną ścieżkę. Ah, chciałabym jeszcze wspomnieć, że naprawdę nie lubię spamu. Jeśli ktoś daje pustą reklamę w komentarzu niech na nic nie liczy. Jeśli jednak otrzymam szczery komentarz związany z rozdziałem i prośbę o wejście na jego bloga - zrobię to. De plus zachęcam do korzystania z soundtrack przy czytaniu rozdziałów. Ta jedna piosenka zawsze towarzyszy mi w każdej sekundzie, kiedy próbuję, udolnie, czy nie, tworzyć.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Under the bridge downtown

  - Po prostu pomyślałem, że może miałabyś ochotę - Blaise przegarnął lewą ręką włosy, trochę zbyt nerwowo, nie spuszczając ze mnie wzroku.
  Zrobiłam minę obojętnej, spokojnie przegarnęłam włosy, prowadząc wzrok ku niebu. Spojrzałam na Blaisa, szczęśliwie chłopak nie mógł wyczuć jak moje serce w tamtym momencie mocno biło. Tak naprawdę, nie mogłam powiedzieć, żeby sławny Cartier szczególnie mi się podobał. Odczuwałam jedynie niewinną ciekawość związaną z jego osobą. Dodatkowo jego niepewność wzbudziła we mnie pewnego rodzaju wzruszenie.
  - Z chęcią - odparłam jakby nigdy nic, jakby przez moją głowę nie przelatywało tysiąc myśli jednocześnie.
  Blaise kiwnął głową. Szybko dodał, że musimy udać się w stronę tramwaju. Odczekał moment, aż zrównam z nim krok i ramię w ramię udaliśmy się w stronę przystanku. Sprawiał wrażenie przejętego, ja dla odmiany byłam spokojna, jednak jego obecność onieśmielała mnie w pewnym stopniu.
  Odskoczyłam presto, kiedy próbowałam usiąść na metalowej ławce. Chłód metalu przeniknął przez moje cienkie, materiałowe spodnie i jeszcze kilkanaście sekund później odczuwałam drętwienie. Zbliżał się koniec listopada, a zapowiadali szybkie przyjście zimy.
  Blaise uśmiechnął się na widok mojej reakcji. Nie było w tym nic złośliwego, nie miałam ochoty spoliczkować go, tak jak często musiałam się powstrzymywać, kiedy Christian wysunął jedną ze swoich nieprzyjemnych uwag. W Blaisie nie było nic złośliwego, nie miałam odczucia, że może w myślach żartuje sobie ze mnie. Czułam się swobodnie, aczkolwiek jednak nadal nieco niepewnie. Musiało minąć trochę czasu, abym traktowała chłopaka jak resztę znajomych.
  W milczeniu wyczekaliśmy. Nieświadomie zamknęłam oczy. Myśli napłynęły do mojej głowy, wyobraziłam sobie, że przechadzam się w centrum wielkiego miasta. Ale jestem sama. Tłum ludzi podąża w tę samą, czy odmienna stronę, lecz to nic nie zmienia, uczucia samotności nie da się wypełnić bierną obecnością innych. Czuć, jakby się nie miało nikogo. Pozostaje tylko miasto, które znasz, i myślisz też, że ono zna ciebie. Czy jego siła nie za bardzo ciebie pochłonęła?
  - Też czasem zastanawiasz się nad tym, dlaczego większość bohaterów musiało otrzymać takie brutalne życie, kończąc zazwyczaj tragicznie? – spytał Blaise. Ocknęłam się i spojrzałam na chłopaka próbując powtórzyć w myślach jego pytanie. Musiało mi to jednak zająć zbyt dużo czasu, bo Blaise po chwili potrząsnął głową, śmiejąc się delikatnie – Nie ważne.
  Był to smutny śmiech.

***
  Lećmy. Wznieśmy się ponad. Zobacz jak moje ciało drga, muszę się wznieść, potrzebuję tego. Już nie czuję chęci, czuję jedynie żądze. Pragnę tego chciwie, nie próbuj nawet wyobrażać sobie, co jestem w stanie zrobić, aby to otrzymać. Być może dla ciebie to niestosowne mówić o tym, od tak. Spójrz na mnie, zajrzyj głębiej. Czy jesteś w stanie ujrzeć obłąkanie w moich oczach?
  Moje serce gra nieznaną mi melodię, słabnę, na przemian znów rzucony falą agresji. Coś dusi mnie od środka, płonę żywcem, a może to jednak ten chłód. Nie znam odpowiedzi. Wszystko jest nazbyt wyraźne, moje oczy kłamią. Umysł przeszywa pustka, czuję gehennę, to się nigdy nie skończy. Chcę krzyczeć, nic nie słyszę.  To gorsze od śmierci, bo wiem, że to nie koniec.
  Ulżyj mojemu cierpieniu, zrób, co trzeba, abym na nowo mógł funkcjonować. Myślę, że w tej sytuacji ibogaina nie wystarczy. Bo ta pustka, nie pojmiesz mego egoizmu.

***
  Pod wieczór wylądowaliśmy w śródmieściu. I to w dość nietypowym miejscu.
  - Trochę tu głośno – zauważyłam, kiedy przechodziliśmy przez jedną z ruchliwszych ulic.
  Z reguły lubiłam gwar miasta. Często siedziałam na ławce, przyglądając się ludziom. Ja tkwiłam w bezruchu, oni biegli. Czułam się wolna. Ja nic nie musiałam, ich cele nie były moimi.
  - Jeśli się nie pogniewasz, to zapraszam cię do nieco spokojniejszego miejsca – przystanęliśmy, a Blaise spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową.
  Przypomniałam sobie wtedy pytanie, prawdopodobnie miało pełnić funkcję pytania retorycznego, które matka zadawała mi tyle razy, ile razy mówiłam jej o kolejnym wyjściu.
  - Nie boisz się, że ten chłopak cię porwie? Nie znasz go – i wcale nie wyglądała wtedy na zdenerwowaną. Wykonywała zwyczajne, domowe zajęcia.
  - Nie – odpowiadałam.
  Tak w tamtej chwili nie miałam obaw związanych z Blaisem. Co dziwne, czułam się przy nim bezpiecznie. Sprawiał wrażeniem bardzo uprzejmego, troskliwego, a przy tym odpowiedzialnego. Być może nie powinnam go oceniać już na pierwszym spotkaniu, wiedziałam, że mogę się bardzo zawieść.
  Trafiliśmy pod most. Poczułam ostry, nieprzyjemny zapach dobiegający z rzeki. Udawana plaża, stykała się tu z wodą, pozowaną na morze. Próbowałam nie odbierać tego w ten sposób. Nie byliśmy jedyni, choć też nie wiele osób nam towarzyszyło. Blaise przywitał się z wysokim chłopakiem o czarnych włosach. Poszliśmy dalej, nie było tam nikogo.
  Siedząc na skórzanej kurtce Blaise, obserwowałam miasto znajdujące się po drugiej stronie mostu. Przebywając z dala od znanych okolic, kiedy słońce powoli nakazywało odpoczynek mieszkańcom, wtedy poczułam się wolna. Nie czułam obecności chłopaka, chociaż znajdował się tuż obok mnie, zapomniałam o obowiązkach, umknęła mi moja przeszłość. Tam poczułam się wolna.
  I pomyślałam wtedy, jakie to wspaniałe uczucie. Znaleźć miejsce na ziemi, gdzie nie masz nic za sobą. Może to tylko złudzenie, ale czy każdy nie chciał w pewnym momencie po prostu zapomnieć, i choćby miał w życiu wszystko, czułby wołającą potrzebę rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
  - Wtedy na przystanku – usłyszałam miękki głos Blaisa. Nie odwróciłam wzroku, pozostając w bezruchu – poczułem, że muszę tu być. Może też tak czasem masz, że nagle przychodzi ci do głowy jedna myśl, która przygniata resztę, nie możesz przestać o czymś myśleć – spojrzałam w jego stronę. Ten nadal wpatrywał się przed siebie – Ale nie chciałem być tu sam.
  - A ja akurat byłam w pobliżu – wtrąciłam. Mogło to zabrzmieć trochę jak skarga, choć tak naprawdę nie miałabym mu za złe, gdybym była tylko osobą, która szczęśliwie nawinęła się po drodze.
  Blaise uśmiechnął się i spojrzał na mnie. Jego wzrok nieco mnie onieśmielił, jednak nie odwróciłam głowy.
  - Bardzo się cieszę, że ta myśl wpadła mi głowy, kiedy Lena już odjechała – powiedział i ponownie spojrzał przed siebie. Było to jedne z tych zdań, które wywołują w tobie te miłe uczucie, którego nie potrafisz zdefiniować.
  Przyjemnie mi się milczało w jego towarzystwie. Nie było w tym nic krępującego. Wtedy, pod mostem, poczułam się od dawna naprawdę dobrze.
  - Często tu przychodzisz? – spytałam spokojnie, opierając głowę na prawym ramieniu.
  - Chyba tak – odpowiedział, po czym po chwili dodał – To miejsce przypomina mi trochę most w Los Angeles.
  - Przychodzisz tu, kiedy tęsknisz za tym miastem? – wydawało mi się, że mój głos z każdą chwilą słabnie. Robiło się naprawdę zimno.
  - Nie do końca – Blaise odparł, pochylając się nieco do przodu – Kiedy tu jestem, przypomina mi się pewien chłopak, który zadurzył się w… w tamtym miejscu.
  - Twój przyjaciel – nie wiem, czy zabrzmiało to bardziej jak pytanie, czy twierdzenie, jednak chłopak przytaknął. Odczekałam krótką chwilę – Zawsze możesz go zaprosić tutaj.
  - To będzie raczej trudne. On nie żyje – Blaise wyrzucił z siebie słowa. Sprawiał wrażenie obojętnego, choć bez patrzenia na niego czułam, że nie był z pewnością temat, który chciał poruszyć.
  Poczułam się głupio, nie dało się tego inaczej określić. Blaise milczał.
  - Blaise, przepraszam… - udało mi się wykrztusić tylko tyle.
  - Hej, nie przejmuj się. Minęło już trochę czasu – chłopak zwrócił się w moją stronę z uśmiechem na twarzy – Przepraszam, że się nie przedstawiłem – dodał po chwili zwrócony już w stronę miasta – Ale widzę, że jakimś cudem znasz już moje imię – zrobił krótką przerwę – A jak ja mam się zwracać do ciebie?
  - Ali – odrzekłam.
  Nie widziałam już słońca, niebo było mocno granatowe. Pomyślałam, że niedługo będziemy musieli iść, a wtedy niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak zostać tam na zawsze. I kiedy myślałam, że Blaise już do końca będzie milczał, ten powiedział jedno zdanie, cicho, idealnie wtapiające się w odgłos fal uderzających o brzeg:
  - To bardzo ładne imię.









Jestem zachwycona, że udało mi się w tak krótkim czasie napisać kolejny rozdział. Nawet nie wiecie ile siły musiałam w niego włożyć, pewien fragment wyczerpał mnie psychicznie. Piosenka, którą wybrałam jako soundtrack jest mocno związana z tym rozdziałem, w pewnym momencie wręcz można się trochę pogubić, przepraszam z góry za to, ale poniekąd taki miał być cel. Jestem nieco zmartwiona, że tym razem napisałam znacznie krócej, jednak nadmierne przeciąganie jest chyba czymś gorszym niż wczesne jego zakończenie. 

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

And my spirit is crying for leaving

   Był to niezwykle pochmurny dzień, jeden z tych, kiedy budzisz się i masz wrażenie, że coś się popsuło, tego dnia 'dzień' miał awarię. Całe niebo było pokryte ciężkimi chmurami, zwisały bardzo nisko, podtrzymywane jakby na linkach. Nie było zimno, jednak nieprzyjemnie. I choćby nawet tego dnia temperatura wzrosłaby do trzydziestu pięciu stopni, nikt nie założyłby letnich ubrań. To był jeden z tych dni, podczas których mimo wszystko mamy ochotę założyć ciemny sweter i długie spodnie. A najlepiej nie wychodzić z domu i oglądać film lub czytać książkę.
  Tego dnia miałam szczególną chęć na wyjście z domu. Wiedziałam, że na zewnątrz nie spotkam wielu ludzi i to mnie ostatecznie przekonało. Miałam ogromną nadzieję na wtopienie się w tłum przechodniów. Od czasu do czasu odbywały się moje samotne wędrówki, których nigdy nie planowałam. To było natchnione chwilą, sekundą. Wystarczyła jedna piosenka, jeden dźwięk instrumentu, wypowiedziane zdanie, zapach z kuchni, i już wiedziałam, że muszę wyjść. Nawet tylko po to, aby wrócić do chwili.
  Jeszcze przed południem znalazłam się w małej kawiarni kilka stacji metrem dalej. Było to raczej miejsce, jakich wiele. Niewyróżniające się. Siadałeś przy jednym z kilku stolików. Stolik był okrągły, zmieściłyby się przy nim trzy osoby. Krzesła są zrobione z ciemnego drewna, a kiedy się o nie opierasz skrzypi tak, że resztę czasu jesteś przygarbiony z łokciami podpartymi o krawędź stolika. Możesz patrzeć na serwetki ułożone w serwetniku, może nawet będziesz chciał wyjąć jedną z nich, zawsze zrobisz to z tym samym skutkiem. Jeśli jest to większa restauracja, wtedy osoba z obsługi podejdzie do ciebie z menu. Jeśli jednak jesteś tam gdzie ja, w niewielkiej kawiarni, która została wciśnięta koło kiosku, wtedy sam podchodzisz. Myślę jednak, że właśnie te małe restauracje et cetera mają w sobie tę dziwną atmosferę. Nawet nie tylko wtedy, kiedy jesteś wewnątrz. Przychodzisz tam od czasu do czasu, właściwie to nic specjalnego, nawet jedzenie tam nie jest wykwintnie dobre. Z czasem nadchodzi moment, kiedy kawiarenka zostaje zastąpiona czymś innym. Idziesz tą samą ulicą, co dwa tygodnie temu, oglądasz te wszystkie sklepy umiejscowione przy klatkach budynków i zdajesz sobie sprawę, że już nie wypijesz tego dnia kawy, bo tam, gdzie jeszcze niedawno była kawiarnia teraz jest sklep z używaną odzieżą.
  Tamtego dnia wypiłam cappuccino w jednej z takich kawiarenek. Smak miała dokładnie taki sam jak ta, którą przygotowywałam samodzielnie. Jedyną różnicą była cena, ta pita na mieście była droższa niż moje domowe cztery kawy. Podparłam brodę o rękę i spojrzałam na zewnątrz przez witrynę. Ludzi było niewiele, chodzili bardzo szybko, jakby wyjście z domu było nieprzyjemnym wydarzeniem. Byli zmuszeni do zrobienia czegoś co poważnie zmniejszało ich samopoczucie. Drzewa bardzo delikatnie kołysały się w rytm smooth jazz'owej piosenki. Straciłam kontakt ze światem na kilka chwil, mimo że moje oczy przez cały ten czas wpatrywały się w ten sam punkt. Czasem nam się to zdarza, myślimy o czymś tak intensywnie, myląc nasze oczy. Są otworzone i powinny przekazywać nam rzeczywisty obraz, a tymczasem widzimy coś zupełnie innego, coś co de fakto chcielibyśmy nazwać rzeczywistością.
  W głowie miałam wtedy kolejną wizję podróży. Z jakiś niewyjaśnionych przyczyn bardzo chciałam wędrować. Uwielbiałam przechadzać się po mieście, korzystać z komunikacji miejskiej, odkrywać uliczki, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Dlatego wychodziłam z domu w takie dni jak ten. O wiele rzadziej robiłam to w dni słoneczne. To nie było już to samo uczucie. Brałam zazwyczaj trochę pieniędzy do kieszeni i szlam tam gdzie akurat moja intuicja mi podpowiadała. Albo kaprys. Czasem kupowałam coś co kompletnie mi się nie przydawało, ale w tamtej chwili potrzebowałam tego bardziej niż wody na pustyni. Często zachodziłam do jednego ze sklepów muzycznych i wybierałam kostki do gitary. Musiałam mieć już ich ponad trzydzieści, jednak gubiły się w zadziwiająco szybkim tempie, aż końcu zostawały tylko te najgrubsze, których nigdy nie używałam. Kupowałam je pod wpływem chwili, nie za specjalnie nadawały się do strun gitary.
  Usłyszałam dźwięk przewracającej się filiżanki. Resztka cappuccino poleciała cienkim strumieniem do krawędzi stolika, a kilka kropel spadło na moje jasne spodnie. Ustawiłam naczynie w poprawnej pozycji, sięgnęłam ręką w stronę serwetnika i zamiast wyciągnąć jedną serwetkę, ta pociągnęła a sobą jeszcze kilka swoich koleżanek. Pośpiesznie wytarłam stolik, zwinęłam papier w kulkę i wstając cisnęłam ją do kosza znajdującego się przy drzwiach. Wyszłam z kawiarni puszczając do pomieszczenia lekko oziębłe powietrze.
  Nierzadko odczuwałam samotność. Dokładnie w takie dni jak ten. Jak nie patrzeć, nikt mi nie towarzyszył w moich wędrówkach. Lubiłam być sama, ale nie lubiłam samotności. Miałam często ochotę rozmawiać z kimś długo i intensywnie. Nie chciałam czuć, że zanudzam kogoś, nie chciałam mówić tylko o sobie. Potrzebowałam osoby, która wypełniałaby we mnie to, czego mi brakowało, a jednocześnie była moją bratnią duszą. Czułam nieodłączną pustkę w życiu, która towarzyszyła mi każdego dnia, coraz częściej dając o sobie znać.

***
  Nawet nauczyciele zdawali się odczuwać senną aurę z zewnątrz. Tym razem Boulot nie zwracał uwagi na nasz kompletny brak zainteresowania lekcją. Sam od dłuższego czasu zajmował się dziennikiem, a może były to tylko pozory. Wydawało mi się, że robi to tylko, aby pokazać nam, że niezależnie od różnych czynników praca jest ważniejsza od kondycji naszego ciała i umysłu. Rozbudowałam nieco interpretacje jego zachowania o własne doświadczenia z rozumowaniem dorosłych, ale wiedziałam na pewno, że dorośli bardzo często stwarzają pozory. Często po to, abyśmy przyswajali to co niedługo miało być częścią nas. Możliwe, że z czasem tworzyli świat, który tak naprawdę nie odpowiadał żadnemu z nich.
  Zabrzmiał dzwonek i tym razem uczniowie podnieśli się energicznie z krzeseł, aby jak najszybciej opuścić budynek szkoły. Tylko dwie dziewczyny odezwały się do siebie, reszta wychodziła w ciszy. Na korytarzu po chwili usłyszałam już znajomy zgiełk, zrobiło się głośniej, zaczęła grać muzyka. Ruchem ręki pożegnałam się z Barbarą i ruszyłam korytarzem w prawo. Kierowałam się do pokoju radio broadcasting, gdzie co tydzień ustalałam z trójką innych uczniów o piosenkach, które miały zostać puszczone na długich przerwach.
  Na kanapie siedziała już Yvonne, przywitała się ze mną uśmiechem. Zauważyłam, że miała w uszach słuchawki. Odwzajemniłam uśmiech i odłożyłam torbę koło kanapy. Podeszłam do niewielkiego stołu i wzięłam do ręki kartki leżące na nim. Był to szkic na następny tydzień. Co tydzień tworzyła go inna osoba. Lista składała się z siedemdziesięciu piosenek, większość z nich pozostawała niezmienionych. Mogliśmy zamienić maksymalnie dwadzieścia z nich. Ten tydzień należał do Yvonne, kolejny był mój. Dziewczyna lubiła niezobowiązującą muzykę pop. Każdy z naszej czwórki był inny, nie mogliśmy puszczać ciągle muzyki tego samego gatunku, zdawaliśmy sobie sprawę, że szkoła składa się z ludzi różnego przedziału kulturowego. A raczej ja to tak nazywałam.
  Lena pojawiła się w momencie, kiedy odłożyłam listę na bok. Ciężko oddychała wbiegając do pokoju, rzuciła plecak na podłogę i przywitała się próbując złapać oddech.
  - Hej - wydusiła z siebie, po czym przyłożyła lewą dłoń do klatki piersiowej i zaczerpnęła powietrza próbując zwolnić pracę serca - Christian powiedział, że się spóźni kilka minut, więc zaczynamy bez niego - zauważyłam jak Yvonne zdejmuje słuchawki, sama wskoczyłam na stół, a Lena poszła za moich śladem.
  - Szkic jest gotowy, z mojej strony to wszystko - oznajmiła Yvonne podnosząc się z kanapy.
  - Nie chcesz uzgodnić z nami zmian? - zapytałam pewna, że owe zajdą.
  Dziewczyna w tym czasie założyła na głowę biało-zieloną czapkę z daszkiem. Spojrzała na zegarek, a później odparła:
  - Tym razem nie mogę, jestem umówiona - wyjaśniła - Ale wiem, że dacie sobie radę - uśmiechnęła się mrugając lewym okiem i wyszła.
  Przez chwilę patrzyłam jak Lena przegląda listę trzymając w dłoni długopis. Wykreśliła cztery piosenki i napisała obok nich własne propozycje.
  - Myślisz, że tak jest dobrze? - spytała przekazując mi kartkę.
  - Tak - odparłam bez namysłu. Lena słuchała przeważnie metalcore, poniekąd podzielałam jej upodobanie do tej muzyki. Czasem jednak dziwiłam się, że dziewczyna wpisywała typowo jazz'owe piosenki. Była dwoma ludźmi w jednym ciele.
  Sama skreśliłam z listy sześć utworów i kiedy miałam już wpisać pierwszą propozycję drzwi otworzyły się. Uniosła wzrok i ujrzałam Christiana. Powróciłabym dalej do poprzedniej czynności, jednak chłopak nie był sam. Przez pierwszą chwilę próbowałam rozpoznać postać i w końcu sobie przypomniałam. Był to Blaise Cartier, chłopak z równoległej klasy. Znałam go z widzenia, tak naprawdę wydawało mi się, że każdy go zna. Grał w szkolnej reprezentacji koszykówki i miał irokeza, jako jedyny w szkole. Sprawiał wrażenie niedostępnego, prawie zawsze widziałam go jak maszeruje przez korytarz samotnie, wiedziałam jednak, że ma wielu znajomych.
  - Siema - powitał się Christian, a ja przyłapałam się na tym, że wpatruję się w Blaisa zbyt długo. On też na mnie zerknął i poczułam się speszone. Powróciłam myślami do listy i zapisałam pierwszą propozycję.
  Christian usiadł na kanapie, a raczej rzucił się na nią nie zostawiając miejsca dla nikogo innego. Blaise za to oparł się o krawędź stołu, czułam, że patrzy na listę. Zapisałam kolejną piosenkę obok tej skreślonej.
  - Też lubię tę piosenkę - usłyszałam głos obok mnie. Po chwili zrozumiałam, że to był głos Blaisa. Spojrzałam na niego - Stairway to Heaven, nieprawdaż? - uśmiechnął się przyjacielsko, a ja odwzajemniłam gest.
  - Tak, Led Zeppelin - przytaknęłam i szybko uzupełniłam listę. Czułam się nieswojo w towarzystwie chłopaka, choć zazwyczaj nie miałam problemu z dogadaniem się z innymi. Blaise był po prostu czymś odległym, każdy go znał, ale to było dziwne rozmawiać z nim.
  Podałam listę Christianowi. Ten spojrzała na nią wyciągając rękę z kartką w górę. Westchnął głośno.
  - Tydzień Yvonne - pokręcił głową wykreślając kilka piosenek - Robimy maksimum i wykreślamy te dwadzieścia utworów.
  Tym razem robienie listy nie potrwało długo. Nie sprzeczaliśmy się, nikt nawet za dużo nie mówił. Każdy był zmęczony pogodą. Spotkanie zakończyło się w chwili kiedy Christian zakończył korektę. Lena zamieniła z nim kilka słów na temat jutrzejszego spotkania i wszyscy wyszliśmy. Tak jak się spodziewałam, Blaise ruszył razem z Christianem w przeciwna stronę co ja z Leną. Poczułam lekkie rozczarowanie, jednak byłam zbyt zmęczona, aby o tym myśleć.
  - Ali, jesteś dzisiaj jakaś smutna, co się stało? - usłyszałam pytanie Leny kiedy wychodziłyśmy ze szkoły. Usłyszałam w jej głosie troskę, jak zawsze.
  - Nic, wszystko dobrze - powiedziałam i spojrzałam w jej stronę - To ta pogoda - dodałam, aby nieco się usprawiedliwić.
  Przez moment milczałyśmy.
  - Mam nadzieję, że jutro będzie już ciepło - rzuciła. Mruknęłam coś wbijając wzrok w ziemię. Zbliżałyśmy się do przystanku. - Patrz, Blaise tam jest - ze zdziwieniem zauważyła po chwili. Uniosłam wzrok. Rzeczywiście tam był, stał odwrócony do nas bokiem - Ciekawe, co tu robi, zawsze jeździ w drugą stronę razem z Christianem.
  Podeszłyśmy, a chłopak przywitał się z nami ponownie. Nie miałam specjalnie ochoty na rozmowę, zazwyczaj mówiłam rożne głupoty, kiedy nie zastanawiałam się nad tym co wypływa z moich ust. Wolałam ostrożnie podchodzić do nowo poznanych ludzi. A tym bardziej do Blaisa. Wydawał się naprawdę ciekawą osobą. Wprawdzie nie znałam go, ale chcąc nie chcąc zawsze wyrabiamy sobie o kimś zdanie, choć nawet te nic nieznaczące. ''Ona na pewno słucha świetnej muzyki'', ''Wydaje mi się, że ten chłopak ma dość wygłupów kolegów, pewnie jest dojrzalszy niż reszta'' et cetera. Większość osób ze szkoły, przynajmniej moim zdaniem, ciekawej osobowości nie posiadało, a tego czasu prawdopodobnie rozpaczliwie szukałam kogoś, kto ma do zaoferowania coś więcej.
  Dlatego też może bardziej się ucieszyłam niż zdziwiłam, kiedy usłyszałam, co Blaise mówi kiedy autobus Leny odjechał. Oczywiście na początku zastanawiałam się, czy to na pewno było skierowane do mnie, w końcu poznaliśmy się zaledwie pół godziny temu. Musiałam uwierzyć skoro chłopak wpatrywał się we mnie szukając odpowiedzi. A ja u niego też coś zauważyłam. Niepewność.









Na pierwszy rozdział czekałam kilka tygodni, aby w końcu napisać go w niecałe cztery godziny. Piosenka, która towarzyszyła mi przez cały czas to ta, która spodobała się zarówno Blaisowi co i Ali. Od niej także pochodzi tytuł rozdziału, mój ukochany fragment piosenki. Na początku chciałam przedstawić trochę wnętrze Ali. Mimo pozorów, które może sprawiać, nie jest to dziewczyna wiecznie smutna, odosobniona. Ale może faktycznie popełniłam błąd zaczynając od ukazania jej w takim dniu. Może trzeba było zacząć od pewnego letniego poranka. Ale stało się i chcę w końcu rozpocząć tę historię. Mimo wątpliwości i tytuł bloga, i adres, i wszystko inne łączy się ze sobą. Nie wiem na ile mój styl pisania się spodoba, bo zdaje sobie sprawę, że jest nieco nudny, przynajmniej w moim odczuciu. Akcja nie dzieje się szybko, dialogi nie pojawiają się często (przynajmniej do czasu), bohaterowie będą się rozwijać z czasem. Wszystko jednak nie jest napisane dla kultury masowej, nie będę się tłumaczyć.