talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

wtorek, 24 grudnia 2013

Sometimes I think she's just in my imagination

    ‘‘has gone
      and made me blind.’’

  Cierpieć mi przychodzi
  gdy tak przejmujące myśli
  znosić muszę
  I ten
  tak odległy wzrok
  który jeszcze
  dnia wczorajszego
  niósł mi animusz
  Teraz biję się
  za tę naiwność
 
  Mogę oddać kawał
  mojej dumy

  Ale bądź


  Była zawsze, taka mała rzecz, której zazdrościłam. Ja nie potrafiłam, nie tego byłam nauczona. Człowiek potrafi ubrać to w słowa w różnoraki sposób, aby tylko nie powiedzieć, że potrzebuje bliskości. Brzydziłam się tym słowem.
  W głowie masz tylko to. Samowystarczalność. Nie możesz okazać słabości. Proszenie o pomoc równało się z poniżeniem. Ty musisz być silny, aby ktoś obok czuł się bezpiecznie. I choćby się świat ci walił – nie możesz. Ta osoba potrzebuje twojej siły. A z czasem traci się kontrolę. Jakbyś już nie potrzebował kogokolwiek. Pojawia się duma tak wielka, że nie jesteś w stanie zrobić czegoś, co mogłoby cię uszkodzić.
  Dlatego tak rozpaczliwie, szukałam.

  Próbował przypomnieć sobie siebie sprzed dwóch lat. Teraz przychodziło mu na myśli tylko jedno słowo, na określenie jego osoby z przeszłości – zniszczony. Choć wtedy powiedziałby – zwycięzca. Jego podejście do tej sprawy zmieniało się z miesiąca na miesiąc. Pół roku później już nie miał pewności, co do swojej wygranej. Było jasne, że nie był już w stanie tego kontrolować. Oh, jakie ‘już’? Nigdy nie dana mu była kontrola nad tym.
  Nie poczuwał się zwycięzcą, przez to, w co trafił. Nie. Miał jedynie nadzieję, że jest osobą, która jest w stanie utrzymać wszystko w pionie, nie było mowy o klęsce. Panował nad sobą, panował nad innymi. Wszystko, co było dawniej, wydaje się dziwne. Czasem wydaje się, że tego w ogóle nie było. Czasem wydaje się to wszystko straszne, czasem śmieszne, czasem głupie. Ale nie takie, jakie było naprawdę. Zdawało mu się, że śnił. Znajdował się przecież tak daleko, psychicznie jak i fizycznie, od tamtego miejsca. Nikomu nawet nie zanucił tej melodii. Tylko on o tym wiedział i tylko on mógł zdecydować, co zrobi z tym wspomnieniem. Z czasem mógł uznać, że był to jedynie sen. Nie, nie mógł. Było coś, czego nie dało się zapomnieć, nie mogło stać się halucynacją.
  Czasem myślał, że jest on jedynie w jego wyobraźni. Nie miał żadnych namacalnych dowodów na jego istnienie. Jedynie ledwie słyszalne zdania, które nadal odtwarzał w myślach, zagłuszany, przez płacz, śmiech. Mógł zamknąć oczy, widział go. Ktoś nie przestaje po prostu istnieć, gdy umiera. Staje się jeszcze bardziej żywy, czujemy go mocniej niż przedtem.

  Jest takie powietrze, które pojawia się tylko raz do roku. Są pomieszczenia, do których wchodząc, nie ważne jak długo w nich nie byliśmy, czujemy się za każdym razem tak samo. Nie ważne jest, co przeżyliśmy później, pewne rzeczy pozostają niezmienne. Nie liczę lat, od kiedy pojawiłam się na oddziale dziecięcym ze złamaną kością. Do tej pory pamiętam specyficzny zapach sali, który za każdym razem jest niczym wehikuł czasu. Wszystko jest wyraźne jak sprzed lat. Jestem dzieckiem, które każdego dnia czeka na słowa, które pozwolą mu wrócić do normalnego życia. Mogłabym przywołać każdą chwilę, sytuację, która wydarzyła się przez ten miesiąc. Oh, miesiąc. Któżby pomyślał, że był to jedynie miesiąc? W moim odczuciu leżałam na sali pół roku. Każdego dnia, budząc się widziałam te same twarze. Niekiedy ludzie odchodzili, pojawiali się inni. Ja zostawałam. Każdego dnia pojawiała się rodzina, pojawiała się Christie-Marie. Pamiętam każdą kontrolę, pamiętam moje pytania do lekarzy. Pamiętam jak niegroźne wydawało mi się to wszystko. Wiedziałam, że niedługo wrócę do domu. Taka dziecięca naiwność – życie jest dobre.
  I może, dlatego też, mimo kiepskiego nastroju, uśmiechnęłam się. Jeden podmuch wiatru. Czy to dzięki niemu poczułam, że wszystko będzie dobrze? To takie trywialne. Wszystko będzie dobrze. Niczym żałosne próby pocieszenia. Ale właśnie te słowa przyszły mi na myśl, gdy wiatr zawiał, uniósł moje włosy ku górze i oziębił moje nagie kostki.
  Podbiegłam do autobusu i wskoczyłam do jego środka przed środkowe drzwi. Byłam młodsza. O trzy lata. Jechałam do sklepu, przecież już następnego dnia miała odbyć się wigilijna kolacja.

  ‘‘Szli, wracając z treningu. Blaise wypalał już drugiego papierosa, czując jak drętwieją mu palce. Wiedział, czym spowodowana jest jego gorsza kondycja, ale nie mógł z tego zrezygnować. Napawał się każdym oddechem.
  - Naprawdę cię nie rozumiem – Kasper zwrócił się do szatyna.
  - W czym problem? – spytał chłopak, poprawiając pasek torby na ramieniu.
  - Nie wykorzystujesz sytuacji. Nie wiem, czy tego nie widzisz, albo po prostu nie jesteś zainteresowany. Ale świadczyłoby to jedynie o twojej głupocie.
  - Co? – Blaise spojrzał na kolegę. Nie był przyzwyczajony do tego typu wypowiedzi, skierowanych do jego osoby.
  - Nie rozumiesz? Chodzi mi o Ali – wytłumaczył tamten.
  Blaise spojrzał przed siebie. Odetchnął.
  - Ach, o Ali – szepnął.
  - Masz zamiar coś z tym zrobić?
  Sylwetka dziewczyny ukazała się szatynowi w myślach. Zobaczył jej krótkie, ciemne włosy, roześmianą twarz, na którą uwielbiał patrzeć. Jego kąciki ust uniosły się. Ale zaraz potem opadły.
  - Jasne, że tak – odpowiedział – Nie wiem tylko jak. Jak najdelikatniej.
  - Nie wydaje mi się, aby wymagało to wielkiego zaangażowania…
  - Źle ci się wydaje – Blaise przerwał mu, wypuszczając dym z ust – Jesteśmy zbyt podobni do siebie, to niszczące.
  - Chcesz to zakończyć? - Kasper wydawał się zdziwiony.
  - Nic się nie zaczęło.
  - Myślę, że z jej perspektywy wygląda to nieco inaczej – zauważył blondyn.
  Zbliżali się do wejścia budynku. Stanęli przed bramą, Blaise zgniótł butem pozostałości papierosa.
  - Nie jesteśmy w stanie dać sobie nic więcej – powiedział spoglądając w jedno z okien.
  Oboje zamilkli na moment. Mogli usłyszeć głosy dochodzące z dużej sali budynku. Apel.
  - Na pewno tam jest – powiedział Kasper bardziej do siebie niż do chłopaka, po czym dodał – Idź i jej to wytłumacz.
  Blaise uśmiechnął się.
  - Bawi cię to?
  - Śmieszny jesteś, Kasper – odparł szatyn i objął dłonią jeden z prętów ogrodzenia – To jest jedna z tych wspaniałych rzeczy, które nie potrzebują wiele, aby żyć. I bez mojego udziału wszystko się wyjaśni, Ali nie jest głupia. Jest naiwna, to ją myli, ale nie będzie brnąć w coś bezsensownego.
  Kasper na niego spojrzał, nie odzywając się. Zacisnął usta. Blaise odwrócił się po chwili, pchnął drzwiczki furtki i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi budynku. Spojrzał tylko ponownie na chłopaka, gdy ten wypowiedział słowa.
  - Trudno będzie ją uratować.’’
  Myślał o tej rozmowie następnego dnia i kolejnego. Ale nie zmienił zdania. Byli do siebie zbyt podobni. A on nie chciał teraz przyjmować do siebie nikogo.
  Stracony, zagubiony i nigdy nie odnaleziony.










Ale tym razem klasyk wam zafundowałam! Wiem, że kręcę, można naprawdę się zgubić. Tak to już jest, kiedy ja wiem, co się dzieje, znam przeszłość, przyszłość i myślę, że czytelnicy także. Ale już już niedługo. Jeszcze kilka chwil. Zauważyłam, że książki, które piszę zawsze zaczynają się pod koniec roku, przed świętami. Nie wiem, czemu, robię to nieumyślnie. I zbliża się kolejny rok. Miejmy nadzieję, że życzliwszy. Plus, nadal niewiadomą jest sylwester, na który był przygotowany plan, ale coś nie wyszło. Sugestie, propozycje?

piątek, 13 grudnia 2013

With your feet in the air and your head on the ground

  Słuchaj,
Chyba coś poszło nie tak.
Pamiętasz, kiedy, to musiało być blisko pół roku temu, nadal jestem w stanie poczuć gorące powietrze na mojej twarzy, kiedy wpadłam przed drzwi, zostawiając za sobą te mroźne, grudniowe, w domu nie było nikogo prócz mnie i Ali? Tego dnia naprawdę się na Ciebie wkurzyłam. Nie chcę, abyś myślał, że tak jest nadal. Nie mam Ci nic za złe. Nie miałam zamiaru się złościć. Jednak ta złość była także przykrywką. Tak bardzo byłam smutna, czułam wstręt, upokorzenie, które przesiąkało mnie calutką. Dusiłam w sobie łzy, ratowało mnie poczucie, że muszę bronić się dumą, nie mogę okazać słabości. Byłam tak bardzo nieszczęśliwa.
Chyba nie przyjąłeś tej wymiany.
A ja byłam w stanie oddać to w zamian za ulgę. Za spokój, za zaprzestanie tej niszczącej walki.
Już tego dnia zamierzałam to zrobić. Ale nie byłam sama. To byłoby zbyt okrutne.
A pamiętasz, co się zdarzyło przed tym jak wróciłam do domu? Pamiętasz.
Jeśli miałabym opowiedzieć o tym komukolwiek, musiałabym przez cały czas krzyczeć, waląc pięściami o coś twardego. Przez cały czas. Obrazy w mojej głowie nie blakną. Nie. One z każdym dniem stają się wyraźniejsze, każda emocja jest przeżywana na nowo. Te wydarzenia prześladują mnie nocą, nie pozwalają spać. Nie ma dla mnie odpoczynku. Walczę bez ustanku, dniem i nocą.
Nie mam Ci za złe, że ponownie do tego dopuściłeś. Jest mi przykro, że nie zgodziłeś się na moją umowę. Ale i to jestem w stanie Ci wybaczyć, od razu. Widocznie nie taki miał być plan.
Teraz posłuchaj,
Myślę, że to jest czas, aby porozmawiać. Na mojej liście było tak wiele, a teraz wiesz co, teraz jest tam cholernie pusto. Wypłukano mnie. Nie ma we mnie już krzty ekscytacji. Nie ma mnie. Czuję, że niedługo się spotkamy. Mimo wszystko, jest to najgorsze uczucie, jakiego mogłam doświadczyć. Trudno jest mi na nich patrzeć i chodzić obok nich. Już nic tu nie zrobię, jestem cieniem. A jednocześnie szukam, dysząc, innego wyjścia. Jestem na króciutkiej smyczy, obroża jest na mojej szyi, a ja ciągnę do przodu z całych sił.
Nie boję się odejść. Boję się ich zostawić.
Christie-Marie grudzień 1990


***

 
  Ten, trwający ułamki sekundy, moment, kiedy przyjemnie przeszywa ciało ciepła fala. Szepcze. Łagodnie, ale dosadnie. Zastrzyk nadziei, tak potężnej, że pozbawia na ten, trwający ułamki sekundy, moment całego smutku.
  - Idę się przejść – oznajmiłam, zasuwając zamek w walizce Barbary.
  Ten dzień, aż się prosił, aby z niego korzystać. Śnieg, który uparcie leżał od początku miesiące, odbijał promienie słońca. Miało się ochotę śmiać, przeżyć ten dzień nie samotnie. Nie ważne, czy naszym towarzyszem miał być człowiek, czy może książka lub dobry film. W takich dniach nie powinno się być samemu.
  - Z Blaisem? – usłyszałam głos dziewczyny.
  ‘‘Nie, nie z nim.’’
  Ostatni raz widziałam go, znikającego wśród tłumu ludzi na korytarzu. Znikającego. Uciekającego. Chciałam go spotkać. Chciałam pobyć z nim trochę czasu. Wyjaśnić kilka spraw. Ktoś kiedyś powiedział, że czasem lepiej się łudzić. Mnie niepewność unieruchomiła. Nie byłam w stanie zająć się czymś innym, należało uprzednio coś zakończyć, aby rozpocząć nowe. Może on wolał się łudzić, że nic się nie kończy, zawsze można do czegoś powrócić. Nie da się. Nie wszystko jest wieczne, czas jest ograniczony.
  - Nie wydaje mi się, aby był w nastroju – uśmiechnęłam się i wstałam z podłogi.
  Barbara przyjrzała mi się, odgarnęła swoje brązowe włosy i podeszła do mnie. Razem ze swoim czułym uśmiechem, gest matki, gdy przychodzi pocieszyć smutne dziecko.
  - Obiecaj mi coś.
  - Co takiego? – zapytałam.
  - Kiedy już wrócę, to wszystko, co dzieje się wokół ciebie, będzie wyjaśnione – jej wzrok był pełen zrozumienia, poczułam się w tej chwili prawie jak w domu – tym symbolicznym, nigdy w moim prawdziwym – To zamieszanie, chaos pomieszany z ekscytacją. Mnie nie oszukasz – Barbara uśmiechnęła się szczerze – Każde, nawet najdrobniejsze wydarzenie, zmienia człowieka i to jest dobre. Ale doprowadź to do końca, niech cię nie przygniecie, koniec już tych zmartwień.
  Tak prawdziwie siostrzanego uścisku nie doświadczyłam od dawna.
  Bardzo dawna.

  Bolała go głowa. Czuł jak pulsujący ból nie daje mu prawidłowo funkcjonować. Obraz przed oczami był rozmazany, samo uniesienie głowy sprawiało mu ogromny kłopot. Jej smukła sylwetka lawirowała. Raz była tak blisko niego, że mógłby dotknąć jej włosów, zbytnio się nie wychylając. Ale ten ból. Nie pozwalał mu myśleć.
  Nerwowo zamrugał, światło raziło go w oczy. Przewrócił się na drugi bok, oparł się o przedramiona i przegarnął dłonią włosy. Urosły od ostatniego strzyżenia.
  - Zgaście te cholerstwo – krzyknął.
  Ból nasilił się. Sprawiał wrażenie niekończącego się. Jakby nic nie mogło go uśmierzy.
  Ktoś wszedł do pomieszczenia. Stał przez chwilę w jednym miejscu, przyglądając się chłopakowi.
  - Idź zapalić, robisz się nerwowy – Adrien od niechcenia pociągnął nosem.
  - Zgaś to – powtórzył chłopak. Mówił mocno, prawie rozkazując, mimo tego, że każde słowo przyprawiało go, w tamtej chwili, o osobne cierpienie.
  - Odpuść sobie trochę, poproś o tabletkę – Adrien oparł się o framugę.
  Sadysta.
  - Zapomniałem – chłopak udał zakłopotanie – Przecież ty nie możesz.
  - Pieprz się, Adrien – Blaise zerwał się z łóżka. Naciągnął na siebie ubrania, schował do kieszeni spodni dwa papierosy schowane pod poduszką.
  Nie było innej osoby, przy której mógł się unieść. Nie przepadał za tym.
  - Pozdrów ją ode mnie – usłyszał tylko, kiedy zamykał drzwi frontowe.

  W dłoniach trzymałam kubek z gorącym mlekiem. Mlekiem. Jakbym cofnęła się w czasie o dwa lata, wtedy tylko ten napój akceptowałam.
  Może i miałam w planie dłuższą wędrówkę. Ale usiadłam tam, na ławce przy pomniku.
  Czekałam.
  W dniu, którego spędzenie samotnie byłoby grzechem.
  Musiałam mieć plan. Musiałam ożyć. Ktoś musiał mi to uświadomić. Bo tak czasem jest, ktoś musi wypowiedzieć słowa na głos, aby do nas dotarły.
  Wyrzuciłam plastikowe opakowanie do kosza. Ciepły płyn rozgrzał mnie od środka, mogłam kontynuować drogę. Wzięłam głęboki oddech. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę przystanku.
  Nie mogłam kurczowo trzymać się jednego rozwiązania, wymyślonego, czule dopieszczanego przeze mnie. Choć byłam przekonana, że jest idealny – któż mógłby to potwierdzić.

  ‘‘Ale i to jestem w stanie Ci wybaczyć, od razu. Widocznie nie taki miał być plan.’’









Oh. Chyba w końcu. Zawdzięczam to spędzonemu piątkowi w szkole. Wtedy to, usłyszałam tę piosenkę, która towarzyszyła mi przez kilka godzin, podczas pisania tego rozdziału. Trochę zawiły, mylący. Za dużo wpakowałam tu siebie, obiecuję, że już kolejny rozdział będzie inny i bardzo się z tego powodu cieszę. Zastanawiam się też co ze sobą począć w sylwestra. Naprawdę nie przepadam za hucznym obchodzeniem tego święta, tak naprawdę to wielką frajdę sprawiłoby mi spotkanie i szwendanie się z kimś po Warszawie. Jeśli ktoś byłby chętny, bądź ma jakiś inny pomysł na takie - bardziej bierne spędzenie tej nocy, piszcie.

środa, 20 listopada 2013

If ever there was someone to keep me at home

  Korytarz wypełniał się ludźmi, a ja mogłam tylko patrzeć jak Blaise znika, wtapiając się w tłum.

  Bardzo się starał, aby wyjść z budynku jak najprędzej. Zanim zrozumiałaby, że odpowiedź nie jest kompletna, tak naprawdę jej nie satysfakcjonuje. Miał dla niej wiele współczucia, co jednocześnie wiązało się z pożałowaniem. ‘‘Głupiutka dziewczynka’’ myślał o niej czasem. Ale mimo tej całej naiwności, ujęła go swoją bezbronnością, niewinnością dziecka, zagubieniem, widocznym tylko z bliska.
  On też potrzebował czasu.
  Wypuścił nieczyste powietrze z ust. Dym był gęsty i ciemny. Musiał powtórzyć czynność kilkakrotnie, dopiero potem poczuł, że spięcie zniknęło. Miał swój nałóg. Ale nie w jego zamiarach było wciąganie w niego innych. Z czasem stało się to jedynie namiastką tamtego świata, te kilka minut zawsze były chwilami samotności. Któżby śmiał przerwać mu jego nostalgię.

  Zagryzłam dolną wargę, do momentu, w którym poczułam smak krwi. Z rezygnacją odrzuciłam zeszyt od fizyki na bok. Grudzień nie zachęcał do nauki, tym bardziej, kiedy niósł ze sobą świadomość o nieuniknionej poprawce. W tej chwili perspektywa świąt nie wydawała się wcale radosna. Wręcz przeciwnie. Wolne dni, które inni mogli wykorzystać, ja musiałam spędzić w ciemnym pokoju. Taki był plan.
  Usłyszałam jak drzwi z hukiem się zamykają. Energicznie uniosłam głowę.
  - Co się dzieje? – zapytałam.
  Barbara stała z zamkniętymi oczami, głośno oddychając. Biegła. Odchrząknęła kilkakrotnie. Jej oczy skierowane były w moją stronę. Jej usta poruszyły się, jednak nic nie usłyszałam. Dziewczyna ponownie odchrząknęła.
  - Jadę – rzuciła krótko. Jedno słowo przepełnione ogromną ulgą.
  Powinnam się cieszyć. I w głębi serca tak właśnie było. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że w pierwszej chwili mimowolnie poczułam się zawiedziona.
  - To wspaniale – odpowiedziałam. Barbara uśmiechnęła się, zdejmując zielony szalik – Choć z drugiej strony, kto teraz będzie mnie motywował do nauki…
  Dziewczyna zaśmiała się.
  - Ali, nie oszukujmy się. Ze mną, czy beze mnie ty i tak nie poświęcisz wolnego czasu na naukę.
  Zgodziłam się z nią w duchu. Niestety.

  Nieprawdopodobne było ilu ludzi mogło znaleźć się na plaży nad rzeką o tej godzinie. W tak mroźny dzień grudnia. Jedni świętujący początek świątecznej przerwy, inni szukający spokoju. Spokoju. Wyciszenia. Wewnętrznego. I można znajdować się wokół tysięcy ludzi, ale jeśli naprawdę jesteśmy sami, wszystko wokół jest nieważne. On był sam. Rozkoszował się każdą chwilą samotności. Nie czuł się obserwowany, podświadomie zmuszany do działań, na które w tych chwilach by się nie zdecydował.
  Iskra. Ciepłe światło błysnęło na moment. Po chwili uniósł się gęsty dym. A on liczył gwiazdy na niebie, wsłuchując się jednocześnie w odgłosy młodych ludzi. Wesołe pokrzykiwania, śmiech, rozmowy, których nie dało się zrozumieć. I co chwila zerkał na bok. Uśmiechał się. Szczery był jego uśmiech, aczkolwiek smutny. Dotknął dłonią serca, było niekompletne. Była tam pusta, zimna otchłań, która miała pozostać na zawsze. Zabrano mu część życia? Nie doświadczył czegoś ważnego. Był tego świadom. I właśnie, dlatego powinien być zwycięzcą. Mimo wszystko odchylał głowę w tył, zaciągając się uprzednio. Wypuścił dym z ust i położył się na plecach.
  Usłyszał jak ktoś oddycha, buty szurały po śniegu. Blaise przytrzymał dłoń przy ustach zaciągając się ponownie.
  - Hej, może się do nas przyłączysz? – był to młody dziewczęcy głos. Chłopak przeniósł na nią wzrok. Niewysoka blondynka, mocno podkreślone pełne usta. Tyle zdążył zapamiętać.
  Stała, a z jej ust co chwila wyłaniała się jasna para. W jego oczach zawsze było to niezwykle piękne. Widzieć czyjś oddech.
  Wypuścił dym, uśmiechnął się do swoich myśli.
  - Dzięki, tu jest mi dobrze – odparł swobodnie nie spuszczając wzroku z małolaty.
  Ta przeskoczyła z jednej nogi na drugą, trzymając ręce w kieszeni krótkiej kurtki. Spojrzała przez ramię na grupę swoich znajomych.
  - A może ja dosiądę się do ciebie? – zapytała nieco ciszej.
  Blaise wzruszył ramionami, ruchem głowy pozwolił, aby mu potowarzyszyła. Zwrócił wzrok ponownie w górę. Zbyt dużo gwiazd, aby odgadnąć, na którą w tej chwili spoglądasz i ty.
  Nie gardził nikim. Nie umiał, nie potrafiłby kogokolwiek skrzywdzić. Wtedy, jednak, nie był na siłach, aby zająć się kimś innym niż własną osobą. Zdawał się nie odczuwać zimnego śniegu, który go otaczał dookoła. Obok niego mogłaby spaść jedna z gwiazd, które oglądał – on w dalszym ciągu nie ruszyłby się z miejsca.
  Wyjął kolejnego papierosa z kieszeni kurtki. Ta rutyna musiała trwać.
  Iskra, sekundy widocznego ciepła.
  Przyciągnięcie dłoni do ust.
  Wypełnienie płuc ulubioną trucizną.
  Wydech, który łagodził ból.

  To ten zapach tak rześkiego powietrza, przez które trudno jest oddychać. Wypełniał mnie całą. Oddychałam przez usta, coraz bardziej się męcząc. Skostniałe dłonie ukrywałam w kieszeniach ciemnego płaszcza. Zawsze bałam się odmrożeń. Będąc dzieckiem moje palce nie widziały często rękawiczek. Po powrocie z zimowych spacerów była pewna, że już nigdy nie uda mi się złapać łyżki.
  W tej chwili moja równowaga została zachwiana. Skostniałe dłonie nie uchroniły mnie od upadku. Upadłam, poślizgnąwszy się.
  Bezwarunkowy ruch. Chciałam podeprzeć się na rękach, wstać, kontynuować drogę. Odpuściłam. Poczułam się tak beznadziejnie. A nikogo nie było w pobliżu. Czemu, więc nie miałabym zrobić krótkiego postoju.
  - Tak to jest jak się nie nauczy, że po upadku zawsze trzeba wstać.
  Zlękłam się, drgnęłam. Uniosłam głowę.
  - Śledzisz mnie? – wyrwało mi się w pierwszej chwili. Odruchowo chwyciłam dłoń, którą mi podał.
  - Powiedzmy, że tak. Co wtedy? – Kasper uśmiechnął się. Nie spodobało mi się to.
  - To nie świadczy o tobie dobrze – odpowiedziałam. Pewnym krokiem zaczęłam się oddalać.
  Szybko dorównał mi kroku. Po chwili zwolniłam, nie byłam w stanie uciekać.
  - Nawet nie wiedziałem, że to ty – stwierdził.
  Pokiwałam głową, wiedząc, że w tej chwili mój głos by mnie zawiódł.
  Chciałam uciec, czując się niezręcznie. Uczucie zniknęło, gdy chłopak wypowiedział ostatnie słowa. Czy miało w sobie nutkę desperacji? Zbyt mocne słowo. Lecz poczułam się winna. Odpychałam od siebie ludzi, którzy nie zasłużyli na pogardę z mojej strony. Na niczyją.

  A tam gwiazdy nadal pozostały niepojęte.
  Myśli jego nie były jasne. Przeklinał w duchu swój obecny stan.

  ‘‘Czy z drugiej strony nie byłoby lepiej być uzależnionym od kokainy? Zawsze masz pewność, że gdzieś tam jest i ją zdobędziesz.’’









Niby wena jest, ale jakoś mnie zawodzi ostatnio. Przepraszam. Muszę pisać. Coś tam naskrobałam, jest chyba w miarę zjadliwe. Dodaję nową stronę ''kidsy''. Podaję ją na pożarcie, bez zbędnego opisu z mojej strony. Interpretujcie to w jaki tylko sposób chcecie, ja na ten temat się nie wypowiadam. Nie wiem czemu pisze mi się gorzej niż wcześniej. Łudzę się jeszcze, że nie chodzi tu o słowa Kurta ''Dziękuję Ci za tragedię, potrzebowałem jej dla mojej sztuki'', choć niestety wszystko na to wskazuje. W chwilach ekscytacji, nawet małego zaciekawienia życiem zewnętrznym, tracę zdolność pisania tego co pisać uwielbiam. Chyba jest mi dany z góry los samotnika lub człowieka nieszczęśliwego przez brak spełnienia. Tragizm.

niedziela, 20 października 2013

Headlights on the hillside, don’t take me this way

  ‘‘Wyszła. I pobiegła. Biegła jakby nic innego się nie liczyło. Ludzie dookoła, choć było ich tak niewielu, mróz, który był powodem jej czerwonych policzków, płatki śniegu dopiero co spadające z nieba – opadały na jej ciemne włosy. Oddech miała raz przyspieszony, raz całkowicie go brakowało.’’
  Już nie było mi smutno. Byłam zła. Biegłam, aby nie zniszczyć mebli. Biegłam, aby nikogo nie skrzywdzić. Biegłam, aby nie zacząć krzywdzić siebie. Ktoś powinien mną mocno wstrząsnąć, dać mi w twarz. Zimowe poranki bywały niezwykle ciężkie. Moje dłonie same kierowały się w stronę twarzy, a paznokcie wbijały się w skórę. Chciałam krzyczeć, krzyczałam głucho. Chciałam rwać włosy z głowy, poczuć ból fizyczny, aby inny zniknął. I zapomnieć. I żyć.
  Nie umiałam opisać tego stanu. Tak bardzo mi Ciebie brakowało.

  Serce waliło jak młotem, przerażona otworzyłam oczy i uniosłam się nerwowo. Sen był męczący.
  Musiałam z tym skończyć.


  Czułam jedynie ten świst. W uszach mi gwizdało, a po skórze przechodził nieprzyjemny dreszcz. Gdybym była na zewnątrz wiatr miotałby moimi włosami. Dawno straciłabym czucie w palcach, a policzki nie odczuwałyby nawet mrozu.
  A zbliżało się podobno jedno z piękniejszych świąt.
  - Nie masz zamiaru iść na apel?
  Przekręciłam głowę w lewą stronę. Niepotrzebnie. Wszędzie rozpoznałabym ten głos. I choć ciepłe stało się moje serce widząc go, nie uśmiechnęłam się. Zbyt ciężkie były moje myśli tego dnia, abym mogła odetchnąć.
  Pokręciłam głową.
  - Nie mam nastroju – odpowiedziałam cicho. Wiedziałam, że usłyszał. Usłyszałby nawet, gdybym szepnęła. Gdybym wypowiedziała te słowa głucho, wcale ich nie wymawiając.
  Poszłam za jego wzrokiem. Drzewa uginały się pod ciężarem śniegu. I choć okna były szczelnie zamknięte słyszeliśmy mocne podmuchy wiatru. Ludzie szli opatuleni w ciemne płaszcze, wyglądając jakby nałożyli na siebie kilka par koców. Szli pospiesznie. Nieprzyjemny widok. A mimo to, mimo wszystko, chciałam wyjść. Skarciłam siebie za myśl, aby to Blaise był tego przyczyną. Bo nie był. Nie musiał być.
  Usiadłam na podłodze, opierając się o drewnianą deskę, która zakrywała kaloryfer. Poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moich plecach. Na moment przymknęłam oczy.
  - Czemu ty nie jesteś na apelu? – spytałam nagle.
  Nie wszystkie odpowiedzi muszą być przemyślane. Czasem te najprostsze sprawiały mi największą przyjemność. Te wypowiedziane w pierwszej sekundzie po usłyszeniu pytania. Były najbardziej szczere. On tak nie potrafił. Czasami zastanawiałam się, czy może ja popełniam błąd. Mówię o błahostkach, może o głupotach, czy wręcz przeciwnie. Tłumaczyłam wiele rzeczy sobą. Problem musiał tkwić we mnie. Śmieszne było to, że dotyczyło to jedynie niektórych ludzi. Najczęściej tych, jak później się okazywało, którzy dokładnie to samo myśleli o mnie.
  - Nie przepadam za szkolnymi uroczystościami – odrzekł.
  - Za świątecznymi przedstawieniami pierwszaków też nie?
  Zaśmiał się delikatnie.
  - To nie moje święto.
 
  Siedziała naburmuszona ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Wyćwiczony wzrok złej siostry był skierowany na manekina z naprzeciwka. Ot, tak.
  - Ali, jeszcze tylko ten jeden – nalegała.
  A szatynka spojrzała na siostrę. Westchnęła, rozluźniła ręce.
  - Ta osoba musi być wyjątkowa skoro tak bardzo chcesz kupić ten prezent – oznajmiła wstając z pufy. Spojrzała na zabieganych ludzi dookoła. Ze wszystkimi dekoracjami świątecznymi i muzyką wyglądali całkiem uroczo.
  - Jest – Christie-Marie odrzuciła do tyłu swoje długie, blond włosy. Zawsze się nimi bawiła. W chwilach nieśmiałości, przy stole, na lekcji przed tablicą.
  Dziwna była jej wielka chęć obdarowywania innych.
  - Ja już niczego nie potrzebuję – odpowiedziała długi czas później.
  Nie oznaczało to bynajmniej tego, że posiada już wszystko. Oznaczało tyle, ile nie posiadanie czegokolwiek.

  - Zapomniałem ci przekazać radosną nowinę – Blaise zwrócił się do mnie.
  Spojrzałam na niego pytająco. Jednak jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. To był moment, w którym postanowiłam się do tego przyzwyczaić.
  - Kasper się odezwał – jego wzrok ponownie powędrował w inną stronę, a ja byłam przekonana, że gdyby nie zakaz palenia, z ust chłopaka wyleciałby teraz dym.
  Tak jakby był to znak jego podenerwowania. Zamyślenia. Niepokoju, czy gniewu.
  - Oh – westchnęłam.
  Po chwili zerknęłam na Blaisa. Kąciki jego ust były wykrzywione… w uśmiech?
  - Wyczuwam niechęć.
  - Dlaczego?
  - Wiesz, zazwyczaj gdy kogoś się lubi, okazuje się choćby lekkie podekscytowanie wywołane wspomnieniem o tej osobie.
  Wypuściłam powietrze z ust.
  - A więc jak brzmi ta wiadomość?
  Spojrzałam w jego stronę. Ukazał mi się pan Cartier w pełnej osobie. Znałam ten uśmiech. Oglądałam go podczas przerw oddalona od niego dobre kilka metrów. Pośród kolegów, w centrum zainteresowania. Poza moim zasięgiem.
  - Powiedział – zrobił chwilę przerwy i dodał zmieniając barwę głosu – Powiedz Ali, że mi przykro, ale nie pasujemy do siebie.
  Dałam mu kuksańca w bok. Zaśmiał się.
  - Perfidnie kłamiesz – rzuciłam.
  - Albo nie możesz pogodzić się z porażką, albo jednak trochę ci na nim zależy – odpowiedział, przyglądając mi się w skupieniu.
  Spojrzeniem mógł czytać w moich myślach. Speszona odwróciłam wzrok.
  - Więc co tak naprawdę powiedział? – zapytałam cicho po chwili milczenia.
  Odgłosy z dołu. Tupot stóp. Rozmowy. Apel zakończył się. A w naszą stronę powoli napływały dźwięki wracających z niego ludzi. Z sekundy na sekundę robił się większy szmer. I zanim Blaise wstał, szepnął mi do ucha, abym na pewno usłyszała.

  - Że trudno będzie cię uratować.









Długo. Bardzo długo mnie nie było, nie byłam w stanie się zebrać i napisać ciągu dalszego. I długo jeszcze bym się nie zdecydowała, gdyby nie muzyka. Neutralna. Chyba tego potrzebowałam. Aktualnie pracuję nad Ali sprzed dwóch lat, aby lepiej wam ją ukazać. Na razie marne próby, ale się nie poddaję. Chyba tyle mam do powiedzenia. Jestem bardzo zmęczona. Mam nadzieję, że bardzo tego nie odczuliście.

czwartek, 12 września 2013

It used to be so easy, I never even tried

  Wszystko znieruchomiało. Na bardzo krótki moment. Dym papierosowy wypełniał moje płuca, oczy przestały szczypać. Christie-Marie nazwałaby mnie rebelem. Samo przebywanie w takim towarzystwie obie uważałyśmy za zbyt odważne i niebezpieczne. Nigdy sama bym nie przypuszczała, że znajdę się w takim miejscu. A mimo wszystko czułam się dobrze. Było dobrze w tamtym momencie. Swobodnie. Jakbym znalazła się nagle w kompletnie obcym miejscu. To uczucie. Jesteś wolny. Jesteś sobą. Możesz czuć, prawdziwie. Płacz wydaje się taki szczery. Śmiech jest bardziej wiarygodny, jak nigdy dotąd.
  ‘‘I wtedy poczuła jak serce szybciej pompuje krew. Jej twarz zrobiła się gorąca, oczy jak za mgłą. Nie mogła przewidzieć tego momentu. Ale była szczęśliwa.’’
  Spojrzałam na wprost. Nie był zbytnio zainteresowany. Przynajmniej takie było moje początkowe wrażenie. Przewracał w dłoniach małą, drewnianą kostkę, którą wcześniej ktoś zostawił na stoliku. Wzrok miał zwrócony w dół, przez co nie mogłam dojrzeć w pełni jego oczu. Po chwili uniósł głowę. Tęczówki miał niebieskie, lecz nie tak jak Blaise. Bardziej szare.
  Zerknęłam w stronę Blaisa. Ciemne włosy opadały na prawą stronę, a jeden kosmyk delikatnie zakrywał oko. Chłopak idealnie pasował do otoczenia. Nieruchomy, zamyślony. Jego twarz zasłaniał delikatny kłębek dymu z sąsiednich stolików. Dyskutował z Barbarą. Ona bardzo żywo, on jakby bez krzty zaangażowania. Nie rozumiałam.
  - Nie ładnie tak podsłuchiwać – usłyszałam. Kasper.
  Jego wzrok był skupiony na mnie. Był bardzo bezpośredni, nie oddalony jak wzrok Blaisa. Poczułam lekkie dreszcze.
  - Nie podsłuchuję – odburknęłam.
  Chłopak uśmiechnął się po nosem. Nie był to ciepły uśmiech, ale coś pomiędzy drwiną a rozbawieniem.
  Prychnęłam.
  Ten spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
  - Muszę iść – słowa Blaisa rozbrzmiały w moich uszach. Spojrzałam w jego stronę. Wstał. Zagryzł na moment dolną wargę. Unikał wzroku.
  - Czy coś się stało?... – nieśmiało zapytałam.
  - Nie – odpowiedział natychmiast, prawie niepozwalając mi dokończyć pytania – Do zobaczenia.
  Nim zdążyłam zareagować, ten już był przy wyjściu. Spoglądałam za nim dłuższy moment. Poczułam, że serce staje się coraz cięższe. Wiedziałam, że to przeze mnie. Nie znalazłam dobrego wytłumaczenia. Po prostu to wiedziałam.
  - Chyba też już pójdę – stwierdziłam i zerknęłam na Barbarę.
  - Nie dogonisz go – rzucił Kasper. Zobaczyłam jak wstaje. W ręku trzymał dłuższą, skórzaną kurtkę. Tym razem ton jego głosu nie wskazywał na to, aby ze mnie szydził. Wzrok pozostawał jednak niezmienny.
  Nie odpowiedziałam. Barbara kiwnęła głową na znak, że także wychodzi. Nie mogłam się dziwić. Początkowo przyjazna atmosfera zamieniła się w niezręczną ciszę, przeplataną krótkimi dialogami. W powietrzu dało się wyczuć coś więcej niż dym nikotynowy i odór alkoholu.
  ‘‘Poczuła ukłucie w sercu. Nie osobiste. Dzieliła je z kimś jeszcze. Czuła to, co on, kiedy on był smutny, wtedy i ona to odczuwała. Dzielili się szczęściem, razem trwali w samotności. Był bliższy jej sercu bardziej niż ktokolwiek. Jednak nie potrafiła go zrozumieć i nigdy do końca go nie poznała. Był szalonym, wolnym ptakiem. Ona opanowanym członkiem stada. Niewidzialna więź stała się przekleństwem, choć wydawała się błogosławieństwem. Nie potrafili ze sobą żyć, jednak istnienie osobno wydawało się najgorszą karą.’’

  Naciągnąwszy na siebie zielone bokserki i czarny podkoszulek, okryłam się szczelnie kocem. Siedziałyśmy z Barbarą naprzeciwko siebie, na osobnych łóżkach. Obie zbyt zmęczone by rozmawiać, jednak zbyt żywe, aby spać.
  Powieki same nakłaniały mnie do snu. Co kilka minut układałam głowę na poduszce, bezskutecznie. Jednocześnie czułam, że jestem w półśnie. Pokój mógłby być, równie dobrze, kwaterą policji, domem czarownicy, czy stodołą. Nie miało to większego znaczenia.
  - O czym myślisz? – głos Barbary był jak rozbudzenie ze snu.
  Przekręciłam się na drugi bok. Zamknęłam oczy.
  - O niczym – odparłam. Zacisnęłam usta, aby po chwili je rozluźnić i głęboko odetchnąć.
  - Nieprawda – usłyszałam w odpowiedzi. Uchyliłam powieki – Myślisz o kimś. Zmartwiłaś się kiedy Blaise wyszedł i przez całą drogę powrotną byłaś zamyślona. Widziałam to.
  Spojrzałam na sufit, założyłam ręce za głowę. Nie, nie chciałam się dłużej nad tym zastanawiać.
  - Idę spać – powiedziałam nie zmieniają pozycji.
  - Teraz ty? – ze zdziwieniem spytała Barbara - Uciekasz, jak Blaise.
  Odwróciłam głowę w jej stronę. Nie żartowała. Nie umiałam zrozumieć, dlaczego porównała moje zachowanie do Blaisa.
  Przykryłam się szczelniej kołdrą i przekręciłam na prawą stronę. Widziałam profil dziewczyny. Usta zacisnęła w wąską kreseczkę, miała ściągnięte brwi, wzrok skupiony. Jej palce ściskały róg materiału.
  - Czym się martwisz? -  szepnęłam.
  Barb spojrzała w moją stronę, rysy jej twarzy złagodniały. Pokręciła głową.
  - Myślę nad tym jak o tej godzinie skombinować kawę. Steve’s jest dawno nieczynne.
  Uśmiechnęłam się do własnych myśli.
  - Czy możemy po prostu niezauważalnie przemknąć tam, zrobić dwie kawy i znów tu wrócić? – rzekłam bardzo wolno i spokojnie z uśmiechem na twarzy.
  Barbara uczyniła ten sam gest. Prawie natychmiast usiadła na łóżku. Ja pozostałam w bezruchu. Po chwili dziewczyna wstała i wyjąwszy jasnozieloną bluzę, naciągnęła ją na siebie. Zrozumiałam, że powinnam zrobić to samo. Na stopy dodatkowo założyłam krótkie, czarne skarpetki.
 W takich chwilach czułam ekscytację. Jak małe dziecko, które robi coś niedozwolonego. Przeżywa swoją pierwszą przygodę, czuje przypływ adrenaliny. Serce bije szybciej, trudniej jest zachować spokój.
  ‘‘ »Tłumię w sobie wszystko« usłyszała przesadnie spokojny głos w jej głowie. Raptownie stanęła. Kąciki ust opadły. A jej oczy stały się nagle niczym morze. Puste, ciemne, głębokie. Znała ten głos. Bardzo dobrze. I dokładnie pamiętała moment, w którym po raz pierwszy usłyszała te słowa wypowiedziane z jej ust. Jak na ironię poczuła się tego dnia wolna. A jednocześnie została na zawsze przykuta do pomostu. Siedziały tam razem, zaczynało świtać. Dźwięk jej głosu pozostał w jej umyśle. Nie mogła go zapomnieć. Był jak koszmarna melodyjka na dobranoc. Był też jedynym wspomnieniem.’’

  A jednak nadal byłam podekscytowana. Tuż po przebudzeniu się. Poczułam ukłucie w sercu, które nakazywało się uśmiechać, przeciągnąć się i wstać. Nakazywało mi żyć.
  Nie wiedziałam co się wydarzyło. Co sprawiło, że nieoczekiwanie świat stał się lepszy. Nie musiałam być tego świadoma i odkryć to mogłam dopiero po dłuższym czasie.
  Niebo grudniowego poranka było nadal ciemne, można było łatwo pomylić je z nocą. Miałam ogromną chęć przejścia się świetle latarni, spoglądanie zza kaptura na nielicznych przechodniów. Lubiłam czuć, że oddycham. Mogłam to zobaczyć. Mogłam widzieć czyjś oddech. Widzieć jego życie.

  I w tym momencie zatęskniłam. Tak bardzo, aż łzy napłynęły mi do oczu. Powstrzymałam je resztką sił, nie dając się im zawładnąć. Mogłam kochać mocno. Jednak nigdy nie potrafiłabym kochać tak bardzo, jak bardzo potrafię tęsknić.









Tak bardzo muszę podziękować The Cure za tę wspaniałą piosenkę. Bez niej długo ten rozdział by się nie pojawił. Bardzo mnie natchnęła. Z tego rozdziału jestem zadowolona. Odczuwam wrażenie, że czytając go, możecie czuć się niedoinformowani. Wiem, to było umyślne z mojej strony. Wszystkie wątki się rozwiną, w swoim czasie. Musi dziać to się naturalnie. Nie wszystko jest tak jak bym ostatecznie chciała, ale myślę, że mi to wybaczycie, te niedociągnięcia. Cieszę się, że zawsze mogę tu wrócić, zacząć myśleć jak ktoś inny, wcielić się w jego sytuację. Nie chodzi tu tylko o główną bohaterkę. Ale pojawiły się fragmenty tekstu w cudzysłowie. Czasem tak jest po prostu łatwiej wyrazić to wszystko.