talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Look at me now a man who won't let himself be

  Wierzchem dłoni przetarł czoło. Późne popołudnie przypominało początek nocy. Chłodno miodowe światło ulicznych lamp zdawało się jedynie muskać podłoże, jakby to mróz przeszkadzał w oświetleniu miasta. Pojedyncze osobniki ze wzrokiem głęboko wbitym w ziemię przebiegały ulice, kilka większych bądź mniejszych młodzieżowych grup sprawiało jeszcze wrażenie uśpionych. Elitarne osobniki umieszczały swoje ciała w środkach pobliskich restauracji i kafejek, reszta koczowała pod budynkami, uporczywie wypalając raz po raz papierosa. Młode ich umysły gnały za zmianą, nie do nich należało szybkie przemieszczanie miasta. Desperacko próbowali nadać swojej egzystencji sens, tworzyć misję swojego pokolenia. Zapychali ubytki małymi przyjemnościami, szukali czegoś, co choć znikomo zaspokoiłoby ich pragnienia. Pragnienie buntu, zmiany społeczeństwa. Ale też i może pierwszorzędnie te osobiste, nostalgię za dalą, nieuświadomioną tęsknotę za nieznanym. Potrzeba rozwoju, niechęć do stałości i szarzyzny – czy właśnie to nie jest największą wartością młodości?
  Chłopak cofnął się, wchodząc z ulicy na krawężnik. Nieświadomie zszedł z chodnika, teraz unikając bliskiego spotkania z autem. Przystanął i wypuścił powietrze z ust. Coś w nim pozostawało niezmiennie niepełne, a potrzebowało natychmiastowego przelania. Za każdym razem muskał tę ową potrzebę jedynie koniuszkami palców, czuł ją, nie znając sposobu jak do niej dotrzeć. Ta nieudolność sprowadzała go z początku w stan odrętwienia i boleści serca, szybko jednak przeradzała się w rozdrażnienie. Niemoc osiągnięcia tego, czego pustkę odczuwał tak mocno, frustrowała go i smuciła naprzemiennie. Było w tym coś z niewinności dziecka, niepełnej świadomości. Ogromne rozczarowanie po każdym oddaleniu. Nie dawało mu to jednak usprawiedliwienia dla oziębłości serca. Nie, jego serce pozostało wciąż ciepłe i bijące, może nawet bardziej żywe niż człowieka, którego ułomność Blaisa nie dotyczyła. Bo ono ciągle nieświadomie szukało i wystawiało swoje bezbronne gorąco, dotykając zewnętrznego chłodu.
  Przysiadł na ławce pod pomnikiem. Przetarł twarz wewnętrzną stroną dłoni szybkim ruchem i biernie zaczął spoglądać na obraz przed sobą. W oddali jarzył się plac, z tej odległości zdawał się istnieć jako odrębny kraj. Światło lamp zaczęło przeszkadzać. Czy mogło zgasnąć i w tym samym zabrać stąd każdego z osobna? Czy mogło?...
  Bo ile razy było to wszystkim, czego było mu trzeba. Opierał głowę na murze, czekając aż marazm minie, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Tkwił od pewnego czasu w jednym punkcie niezdolny z braku doświadczeń do poruszania. Ah, niezdolny czy nie chcący? Mimo wszystko przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy, do wiecznego niespełnienia. Stał się dumny i intrygująco nieznośny, lecz nie mowa bynajmniej o jakiej infantylności zachowania. Tego zarzucić mu nie było sposób. Osiągnął zewnętrzną niezależność. Przechodząc obok, twoje nozdrza rozpoznają zapach tytoniu, poczujesz nagły przypływ adrenaliny, ciało stanie się gorące, a ruchy niepewne. Zechcesz spoglądać na niego długie godziny, być częścią jego myśli, dowiedzieć się jak go boli w nim jego człowiek. Przestała zadowalać go stworzona przez siebie osłonka.
  Niezgrabnie otrzepał spodnie z drobnych płatków śniegu, coraz gęściej spadających z nieba. Miał w zanadrzu ukryte ostatnie cztery papierosy, a jednego z nich w tamtej chwili zawzięcie konsumował, oddając się tej czynności w całości. Odrzucił wszelkie zbędne myśli na bok, lubował się poczuciem, że już na niczym przestało mu zależeć. Oh, cóż za rozkosz. Być na nowo wolnym, nieograniczonym przez zewnętrzne czynniki. Uśmiechnął się szczerze, zamykając przy tym oczy i delikatnie odchylając głowę w tył. Tak łatwo jest zapomnieć, jaki świat jest piękny. Mógł wstać i pójść gdziekolwiek, gdzie znalazłby ludzi. Mógłby mówić im, narzekać na swój niezrozumiały stan. Ale przecież siedział tam dalej, świadomy tego, że byłyby to słowa rzucane w próżnię. Gdy nadchodziła chandra, nie miał do kogo się udać.
  W palcach poczuł gładkość włosów, których dotyku nigdy nie doświadczył inaczej niż wyobraźnią. Przyjrzał się pustości prawej dłoni. Mógł też pójść do niej. Mógł… chciał. Chciał ułożyć się obok, po to tylko, aby czuć obecność jej osoby, słyszeć jak porusza się niepewnie i od czasu do czasu obserwować ruch jej gałek ocznych. Nie było potrzeby większego odzewu, lakonicznie wręcz odpowiadała na jego wywody i wcale nie sprawiało to wrażenia jakoby jego słowa odbijały się od niej bez echa. Słuchała uważnie, nie chcąc zakłócać, przy tym nie była jednak zniewolona. Nie, nie zamierzał wstać. Odepchnął od siebie tę chęć. Dlaczego miałby bezkarnie myśleć, iż stał się jedyną osobą w jej życiu, z którą chciała dzielić chwile samotności?
  Wstał. Rozejrzał się rozkojarzony na wszystkie strony, jakby zapomniał gdzie właściwie się znajduje. Szybkim krokiem minął pomnik i bez zastanowienia kroczył tam, gdzie jeszcze przed chwilą odmówił sobie wejść nawet myślą.
  A przed wejściem przystanął ponownie.
  Niezrozumiały. Zupełnie zbłąkany.











Najkrótszy wyczyn w historii Kidsów. Zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć, wydaje mi się, że całkiem dobrze zawarłam odczucia w tym krótkim tekście. Nie mogło być więcej, przedawkowanie takiego stanu nawet w wersji pisanej mi nie służy. Mogę odetchnąć i ruszyć pierwszy dziś raz ku lodówce, w końcu jest już po trzynastej. Tragiczność mojego nastroju tylko mi mąci, a ja nie chcę kaleczyć powieści.