Był to niezwykle pochmurny
dzień, jeden z tych, kiedy budzisz się i masz wrażenie, że coś się popsuło,
tego dnia 'dzień' miał awarię. Całe niebo było pokryte ciężkimi chmurami,
zwisały bardzo nisko, podtrzymywane jakby na linkach. Nie było zimno, jednak
nieprzyjemnie. I choćby nawet tego dnia temperatura wzrosłaby do trzydziestu
pięciu stopni, nikt nie założyłby letnich ubrań. To był jeden z tych dni,
podczas których mimo wszystko mamy ochotę założyć ciemny sweter i długie
spodnie. A najlepiej nie wychodzić z domu i oglądać film lub czytać książkę.
Tego dnia miałam szczególną chęć na
wyjście z domu. Wiedziałam, że na zewnątrz nie spotkam wielu ludzi i to mnie
ostatecznie przekonało. Miałam ogromną nadzieję na wtopienie się w tłum
przechodniów. Od czasu do czasu odbywały się moje samotne wędrówki, których
nigdy nie planowałam. To było natchnione chwilą, sekundą. Wystarczyła jedna
piosenka, jeden dźwięk instrumentu, wypowiedziane zdanie, zapach z kuchni, i
już wiedziałam, że muszę wyjść. Nawet tylko po to, aby wrócić do chwili.
Jeszcze przed południem znalazłam
się w małej kawiarni kilka stacji metrem dalej. Było to raczej miejsce, jakich
wiele. Niewyróżniające się. Siadałeś przy jednym z kilku stolików. Stolik był
okrągły, zmieściłyby się przy nim trzy osoby. Krzesła są zrobione z ciemnego
drewna, a kiedy się o nie opierasz skrzypi tak, że resztę czasu jesteś
przygarbiony z łokciami podpartymi o krawędź stolika. Możesz patrzeć na
serwetki ułożone w serwetniku, może nawet będziesz chciał wyjąć jedną z nich,
zawsze zrobisz to z tym samym skutkiem. Jeśli jest to większa restauracja,
wtedy osoba z obsługi podejdzie do ciebie z menu.
Jeśli jednak jesteś tam gdzie ja, w niewielkiej kawiarni, która została
wciśnięta koło kiosku, wtedy sam podchodzisz. Myślę jednak, że właśnie te małe
restauracje et cetera mają w sobie tę dziwną atmosferę.
Nawet nie tylko wtedy, kiedy jesteś wewnątrz. Przychodzisz tam od czasu do
czasu, właściwie to nic specjalnego, nawet jedzenie tam nie jest wykwintnie
dobre. Z czasem nadchodzi moment, kiedy kawiarenka zostaje zastąpiona czymś
innym. Idziesz tą samą ulicą, co dwa tygodnie temu, oglądasz te wszystkie
sklepy umiejscowione przy klatkach budynków i zdajesz sobie sprawę, że już nie
wypijesz tego dnia kawy, bo tam, gdzie jeszcze niedawno była kawiarnia teraz
jest sklep z używaną odzieżą.
Tamtego dnia wypiłam cappuccino w jednej z takich kawiarenek. Smak
miała dokładnie taki sam jak ta, którą przygotowywałam samodzielnie. Jedyną
różnicą była cena, ta pita na mieście była droższa niż moje domowe cztery kawy.
Podparłam brodę o rękę i spojrzałam na zewnątrz przez witrynę. Ludzi było
niewiele, chodzili bardzo szybko, jakby wyjście z domu było nieprzyjemnym
wydarzeniem. Byli zmuszeni do zrobienia czegoś co poważnie zmniejszało ich
samopoczucie. Drzewa bardzo delikatnie kołysały się w rytm smooth jazz'owej piosenki.
Straciłam kontakt ze światem na kilka chwil, mimo że moje oczy przez cały ten
czas wpatrywały się w ten sam punkt. Czasem nam się to zdarza, myślimy o czymś
tak intensywnie, myląc nasze oczy. Są otworzone i powinny przekazywać nam
rzeczywisty obraz, a tymczasem widzimy coś zupełnie innego, coś co de fakto chcielibyśmy nazwać rzeczywistością.
W głowie miałam wtedy kolejną wizję
podróży. Z jakiś niewyjaśnionych przyczyn bardzo chciałam wędrować. Uwielbiałam
przechadzać się po mieście, korzystać z komunikacji miejskiej, odkrywać
uliczki, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Dlatego wychodziłam
z domu w takie dni jak ten. O wiele rzadziej robiłam to w dni słoneczne. To nie
było już to samo uczucie. Brałam zazwyczaj trochę pieniędzy do kieszeni i szlam
tam gdzie akurat moja intuicja mi podpowiadała. Albo kaprys. Czasem kupowałam
coś co kompletnie mi się nie przydawało, ale w tamtej chwili potrzebowałam tego
bardziej niż wody na pustyni. Często zachodziłam do jednego ze sklepów
muzycznych i wybierałam kostki do gitary. Musiałam mieć już ich ponad
trzydzieści, jednak gubiły się w zadziwiająco szybkim tempie, aż końcu
zostawały tylko te najgrubsze, których nigdy nie używałam. Kupowałam je pod
wpływem chwili, nie za specjalnie nadawały się do strun gitary.
Usłyszałam dźwięk przewracającej
się filiżanki. Resztka cappuccino poleciała cienkim strumieniem do
krawędzi stolika, a kilka kropel spadło na moje jasne spodnie. Ustawiłam
naczynie w poprawnej pozycji, sięgnęłam ręką w stronę serwetnika i zamiast
wyciągnąć jedną serwetkę, ta pociągnęła a sobą jeszcze kilka swoich koleżanek.
Pośpiesznie wytarłam stolik, zwinęłam papier w kulkę i wstając cisnęłam ją do
kosza znajdującego się przy drzwiach. Wyszłam z kawiarni puszczając do pomieszczenia
lekko oziębłe powietrze.
Nierzadko odczuwałam samotność.
Dokładnie w takie dni jak ten. Jak nie patrzeć, nikt mi nie towarzyszył w moich
wędrówkach. Lubiłam być sama, ale nie lubiłam samotności. Miałam często ochotę
rozmawiać z kimś długo i intensywnie. Nie chciałam czuć, że zanudzam kogoś, nie
chciałam mówić tylko o sobie. Potrzebowałam osoby, która wypełniałaby we mnie
to, czego mi brakowało, a jednocześnie była moją bratnią duszą. Czułam
nieodłączną pustkę w życiu, która towarzyszyła mi każdego dnia, coraz częściej
dając o sobie znać.
***
Nawet nauczyciele zdawali się
odczuwać senną aurę z zewnątrz. Tym razem Boulot nie zwracał uwagi na nasz
kompletny brak zainteresowania lekcją. Sam od dłuższego czasu zajmował się
dziennikiem, a może były to tylko pozory. Wydawało mi się, że robi to tylko,
aby pokazać nam, że niezależnie od różnych czynników praca jest ważniejsza od
kondycji naszego ciała i umysłu. Rozbudowałam nieco interpretacje jego
zachowania o własne doświadczenia z rozumowaniem dorosłych, ale wiedziałam na
pewno, że dorośli bardzo często stwarzają pozory. Często po to, abyśmy
przyswajali to co niedługo miało być częścią nas. Możliwe, że z czasem tworzyli
świat, który tak naprawdę nie odpowiadał żadnemu z nich.
Zabrzmiał dzwonek i tym razem
uczniowie podnieśli się energicznie z krzeseł, aby jak najszybciej opuścić
budynek szkoły. Tylko dwie dziewczyny odezwały się do siebie, reszta wychodziła
w ciszy. Na korytarzu po chwili usłyszałam już znajomy zgiełk, zrobiło się
głośniej, zaczęła grać muzyka. Ruchem ręki pożegnałam się z Barbarą i ruszyłam
korytarzem w prawo. Kierowałam się do pokoju radio
broadcasting, gdzie co tydzień ustalałam z trójką innych uczniów o
piosenkach, które miały zostać puszczone na długich przerwach.
Na kanapie siedziała już Yvonne,
przywitała się ze mną uśmiechem. Zauważyłam, że miała w uszach słuchawki.
Odwzajemniłam uśmiech i odłożyłam torbę koło kanapy. Podeszłam do niewielkiego
stołu i wzięłam do ręki kartki leżące na nim. Był to szkic na następny tydzień.
Co tydzień tworzyła go inna osoba. Lista składała się z siedemdziesięciu
piosenek, większość z nich pozostawała niezmienionych. Mogliśmy zamienić
maksymalnie dwadzieścia z nich. Ten tydzień należał do Yvonne, kolejny był mój.
Dziewczyna lubiła niezobowiązującą muzykę pop.
Każdy z naszej czwórki był inny, nie mogliśmy puszczać ciągle muzyki tego
samego gatunku, zdawaliśmy sobie sprawę, że szkoła składa się z ludzi różnego
przedziału kulturowego. A raczej ja to tak nazywałam.
Lena pojawiła się w momencie, kiedy
odłożyłam listę na bok. Ciężko oddychała wbiegając do pokoju, rzuciła plecak na
podłogę i przywitała się próbując złapać oddech.
- Hej - wydusiła z siebie, po czym
przyłożyła lewą dłoń do klatki piersiowej i zaczerpnęła powietrza próbując
zwolnić pracę serca - Christian powiedział, że się spóźni kilka minut, więc
zaczynamy bez niego - zauważyłam jak Yvonne zdejmuje słuchawki, sama wskoczyłam
na stół, a Lena poszła za moich śladem.
- Szkic jest gotowy, z mojej strony
to wszystko - oznajmiła Yvonne podnosząc się z kanapy.
- Nie chcesz uzgodnić z nami zmian?
- zapytałam pewna, że owe zajdą.
Dziewczyna w tym czasie założyła na
głowę biało-zieloną czapkę z daszkiem. Spojrzała na zegarek, a później odparła:
- Tym razem nie mogę, jestem
umówiona - wyjaśniła - Ale wiem, że dacie sobie radę - uśmiechnęła się mrugając
lewym okiem i wyszła.
Przez chwilę patrzyłam jak Lena
przegląda listę trzymając w dłoni długopis. Wykreśliła cztery piosenki i
napisała obok nich własne propozycje.
- Myślisz, że tak jest dobrze? -
spytała przekazując mi kartkę.
- Tak - odparłam bez namysłu. Lena
słuchała przeważnie metalcore,
poniekąd podzielałam jej upodobanie do tej muzyki. Czasem jednak dziwiłam się,
że dziewczyna wpisywała typowo jazz'owe
piosenki. Była dwoma ludźmi w jednym ciele.
Sama skreśliłam z listy sześć
utworów i kiedy miałam już wpisać pierwszą propozycję drzwi otworzyły się.
Uniosła wzrok i ujrzałam Christiana. Powróciłabym dalej do poprzedniej
czynności, jednak chłopak nie był sam. Przez pierwszą chwilę próbowałam
rozpoznać postać i w końcu sobie przypomniałam. Był to Blaise Cartier, chłopak
z równoległej klasy. Znałam go z widzenia, tak naprawdę wydawało mi się, że
każdy go zna. Grał w szkolnej reprezentacji koszykówki i miał irokeza, jako
jedyny w szkole. Sprawiał wrażenie niedostępnego, prawie zawsze widziałam go
jak maszeruje przez korytarz samotnie, wiedziałam jednak, że ma wielu
znajomych.
- Siema - powitał się Christian, a
ja przyłapałam się na tym, że wpatruję się w Blaisa zbyt długo. On też na mnie
zerknął i poczułam się speszone. Powróciłam myślami do listy i zapisałam
pierwszą propozycję.
Christian usiadł na kanapie, a
raczej rzucił się na nią nie zostawiając miejsca dla nikogo innego. Blaise za
to oparł się o krawędź stołu, czułam, że patrzy na listę. Zapisałam kolejną
piosenkę obok tej skreślonej.
- Też lubię tę piosenkę -
usłyszałam głos obok mnie. Po chwili zrozumiałam, że to był głos Blaisa.
Spojrzałam na niego - Stairway
to Heaven, nieprawdaż? - uśmiechnął się przyjacielsko, a ja odwzajemniłam
gest.
- Tak, Led Zeppelin - przytaknęłam i szybko uzupełniłam
listę. Czułam się nieswojo w towarzystwie chłopaka, choć zazwyczaj nie miałam
problemu z dogadaniem się z innymi. Blaise był po prostu czymś odległym, każdy
go znał, ale to było dziwne rozmawiać z nim.
Podałam listę Christianowi. Ten
spojrzała na nią wyciągając rękę z kartką w górę. Westchnął głośno.
- Tydzień Yvonne - pokręcił głową
wykreślając kilka piosenek - Robimy maksimum i wykreślamy te dwadzieścia
utworów.
Tym razem robienie listy nie
potrwało długo. Nie sprzeczaliśmy się, nikt nawet za dużo nie mówił. Każdy był
zmęczony pogodą. Spotkanie zakończyło się w chwili kiedy Christian zakończył
korektę. Lena zamieniła z nim kilka słów na temat jutrzejszego spotkania i
wszyscy wyszliśmy. Tak jak się spodziewałam, Blaise ruszył razem z Christianem
w przeciwna stronę co ja z Leną. Poczułam lekkie rozczarowanie, jednak byłam
zbyt zmęczona, aby o tym myśleć.
- Ali, jesteś dzisiaj jakaś smutna,
co się stało? - usłyszałam pytanie Leny kiedy wychodziłyśmy ze szkoły.
Usłyszałam w jej głosie troskę, jak zawsze.
- Nic, wszystko dobrze -
powiedziałam i spojrzałam w jej stronę - To ta pogoda - dodałam, aby nieco się
usprawiedliwić.
Przez moment milczałyśmy.
- Mam nadzieję, że jutro będzie już
ciepło - rzuciła. Mruknęłam coś wbijając wzrok w ziemię. Zbliżałyśmy się do
przystanku. - Patrz, Blaise tam jest - ze zdziwieniem zauważyła po chwili.
Uniosłam wzrok. Rzeczywiście tam był, stał odwrócony do nas bokiem - Ciekawe,
co tu robi, zawsze jeździ w drugą stronę razem z Christianem.
Podeszłyśmy, a chłopak przywitał
się z nami ponownie. Nie miałam specjalnie ochoty na rozmowę, zazwyczaj mówiłam
rożne głupoty, kiedy nie zastanawiałam się nad tym co wypływa z moich ust.
Wolałam ostrożnie podchodzić do nowo poznanych ludzi. A tym bardziej do Blaisa.
Wydawał się naprawdę ciekawą osobą. Wprawdzie nie znałam go, ale chcąc nie
chcąc zawsze wyrabiamy sobie o kimś zdanie, choć nawet te nic nieznaczące.
''Ona na pewno słucha świetnej muzyki'', ''Wydaje mi się, że ten chłopak ma
dość wygłupów kolegów, pewnie jest dojrzalszy niż reszta'' et cetera. Większość osób ze
szkoły, przynajmniej moim zdaniem, ciekawej osobowości nie posiadało, a tego
czasu prawdopodobnie rozpaczliwie szukałam kogoś, kto ma do zaoferowania coś
więcej.
Dlatego też może bardziej się
ucieszyłam niż zdziwiłam, kiedy usłyszałam, co Blaise mówi kiedy autobus Leny
odjechał. Oczywiście na początku zastanawiałam się, czy to na pewno było
skierowane do mnie, w końcu poznaliśmy się zaledwie pół godziny temu. Musiałam
uwierzyć skoro chłopak wpatrywał się we mnie szukając odpowiedzi. A ja u niego
też coś zauważyłam. Niepewność.
Na pierwszy rozdział czekałam kilka
tygodni, aby w końcu napisać go w niecałe cztery godziny. Piosenka, która
towarzyszyła mi przez cały czas to ta, która spodobała się zarówno Blaisowi co
i Ali. Od niej także pochodzi tytuł rozdziału, mój ukochany fragment piosenki.
Na początku chciałam przedstawić trochę wnętrze Ali. Mimo pozorów, które może sprawiać,
nie jest to dziewczyna wiecznie smutna, odosobniona. Ale może faktycznie
popełniłam błąd zaczynając od ukazania jej w takim dniu. Może trzeba było
zacząć od pewnego letniego poranka. Ale stało się i chcę w końcu rozpocząć tę
historię. Mimo wątpliwości i tytuł bloga, i adres, i wszystko inne łączy się ze
sobą. Nie wiem na ile mój styl pisania się spodoba, bo zdaje sobie sprawę, że
jest nieco nudny, przynajmniej w moim odczuciu. Akcja nie dzieje się szybko,
dialogi nie pojawiają się często (przynajmniej do czasu), bohaterowie będą się
rozwijać z czasem. Wszystko jednak nie jest napisane dla kultury masowej, nie
będę się tłumaczyć.
Jestem oczarowana. Tyle mi przychodzi do głowy.
OdpowiedzUsuńEmm... tak, powinnam wykrzesać coś więcej, ale nie umiem. Czytając rozdział słuchałam sobie Schodów do Nieba. Jak dla mnie, idealnie oddałaś klimat utworu. To opowiadanie jest jak kwintesencja ciebie, tak przynajmniej czuję :) A podobno czucie ma przemawiać bardziej niż szkiełko mędrca. Jest pięknie, obrazowo, widziałam wszystko to, o czym pisałaś, bez najmniejszego wysiłku. I postać Blaise - szczerze mówiąc, waham się, czy cię za niego wycałować, czy znienawidzić. Skąd wiedziałaś, że istnieje taka osoba w naszym prawdziwym świecie i chodzi sobie ulicą jakby niby nic? Haha. Pisz jak najwięcej i błagam, nie zmieniaj stylu. Było kilka błędów, ale wszystkie bledną w końcowym rozrachunku. Liczę, że będziemy się w dalszym ciągu informować o nowościach :3
Pozdrawiam :*
niezwykla--podroz.blogspot.com
Więc tak.. Od czego by tu zacząć.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze.. Nie zgodzę się z Tobą, że być może opowiadanie mi się nie spodoba, bądź nie będzie w moim guście - wręcz przeciwnie, jest świetne. :)
Po drugie - większość nazw piosenek i zespołów nic mi nie mówi, ale i tak się nie poddam w czytaniu opowiadania :D
Po trzecie - wiem, że mój komentarz jest beznadziejny, ale tak jak on - ja jetem beznadziejna w pisaniu :D Więc z góry przepraszam, jeśli pod kolejnym rozdziałem treść mojego komentarza będzie krótsza niż tutaj, bądź zostawię tylko "minkę" jako ślad, ze tutaj byłam :D Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.. :3
Caałusyy!
@CK_Dominica