talk to me softly there's something in your eyes don't hang your head in sorrow and please don't cry

Powinno być to coś subtelnego, ale jednocześnie wyrazistego. Nie wulgarnego, czy narzucające swoje zdanie, jednak ukazanie świata z perspektywy bohatera tak, aby czytelnik mógł w pełni przyznać mu rację w postępowaniu, w myśleniu. Nie da się w pełni nie przekazać głównemu bohaterowi własnych cech, przynajmniej na początku pisarskiej drogi. Aczkolwiek będę starała się tego unikać, bynajmniej nie zamierzam przekazywać Wam moich myśli.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

And my spirit is crying for leaving

   Był to niezwykle pochmurny dzień, jeden z tych, kiedy budzisz się i masz wrażenie, że coś się popsuło, tego dnia 'dzień' miał awarię. Całe niebo było pokryte ciężkimi chmurami, zwisały bardzo nisko, podtrzymywane jakby na linkach. Nie było zimno, jednak nieprzyjemnie. I choćby nawet tego dnia temperatura wzrosłaby do trzydziestu pięciu stopni, nikt nie założyłby letnich ubrań. To był jeden z tych dni, podczas których mimo wszystko mamy ochotę założyć ciemny sweter i długie spodnie. A najlepiej nie wychodzić z domu i oglądać film lub czytać książkę.
  Tego dnia miałam szczególną chęć na wyjście z domu. Wiedziałam, że na zewnątrz nie spotkam wielu ludzi i to mnie ostatecznie przekonało. Miałam ogromną nadzieję na wtopienie się w tłum przechodniów. Od czasu do czasu odbywały się moje samotne wędrówki, których nigdy nie planowałam. To było natchnione chwilą, sekundą. Wystarczyła jedna piosenka, jeden dźwięk instrumentu, wypowiedziane zdanie, zapach z kuchni, i już wiedziałam, że muszę wyjść. Nawet tylko po to, aby wrócić do chwili.
  Jeszcze przed południem znalazłam się w małej kawiarni kilka stacji metrem dalej. Było to raczej miejsce, jakich wiele. Niewyróżniające się. Siadałeś przy jednym z kilku stolików. Stolik był okrągły, zmieściłyby się przy nim trzy osoby. Krzesła są zrobione z ciemnego drewna, a kiedy się o nie opierasz skrzypi tak, że resztę czasu jesteś przygarbiony z łokciami podpartymi o krawędź stolika. Możesz patrzeć na serwetki ułożone w serwetniku, może nawet będziesz chciał wyjąć jedną z nich, zawsze zrobisz to z tym samym skutkiem. Jeśli jest to większa restauracja, wtedy osoba z obsługi podejdzie do ciebie z menu. Jeśli jednak jesteś tam gdzie ja, w niewielkiej kawiarni, która została wciśnięta koło kiosku, wtedy sam podchodzisz. Myślę jednak, że właśnie te małe restauracje et cetera mają w sobie tę dziwną atmosferę. Nawet nie tylko wtedy, kiedy jesteś wewnątrz. Przychodzisz tam od czasu do czasu, właściwie to nic specjalnego, nawet jedzenie tam nie jest wykwintnie dobre. Z czasem nadchodzi moment, kiedy kawiarenka zostaje zastąpiona czymś innym. Idziesz tą samą ulicą, co dwa tygodnie temu, oglądasz te wszystkie sklepy umiejscowione przy klatkach budynków i zdajesz sobie sprawę, że już nie wypijesz tego dnia kawy, bo tam, gdzie jeszcze niedawno była kawiarnia teraz jest sklep z używaną odzieżą.
  Tamtego dnia wypiłam cappuccino w jednej z takich kawiarenek. Smak miała dokładnie taki sam jak ta, którą przygotowywałam samodzielnie. Jedyną różnicą była cena, ta pita na mieście była droższa niż moje domowe cztery kawy. Podparłam brodę o rękę i spojrzałam na zewnątrz przez witrynę. Ludzi było niewiele, chodzili bardzo szybko, jakby wyjście z domu było nieprzyjemnym wydarzeniem. Byli zmuszeni do zrobienia czegoś co poważnie zmniejszało ich samopoczucie. Drzewa bardzo delikatnie kołysały się w rytm smooth jazz'owej piosenki. Straciłam kontakt ze światem na kilka chwil, mimo że moje oczy przez cały ten czas wpatrywały się w ten sam punkt. Czasem nam się to zdarza, myślimy o czymś tak intensywnie, myląc nasze oczy. Są otworzone i powinny przekazywać nam rzeczywisty obraz, a tymczasem widzimy coś zupełnie innego, coś co de fakto chcielibyśmy nazwać rzeczywistością.
  W głowie miałam wtedy kolejną wizję podróży. Z jakiś niewyjaśnionych przyczyn bardzo chciałam wędrować. Uwielbiałam przechadzać się po mieście, korzystać z komunikacji miejskiej, odkrywać uliczki, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Dlatego wychodziłam z domu w takie dni jak ten. O wiele rzadziej robiłam to w dni słoneczne. To nie było już to samo uczucie. Brałam zazwyczaj trochę pieniędzy do kieszeni i szlam tam gdzie akurat moja intuicja mi podpowiadała. Albo kaprys. Czasem kupowałam coś co kompletnie mi się nie przydawało, ale w tamtej chwili potrzebowałam tego bardziej niż wody na pustyni. Często zachodziłam do jednego ze sklepów muzycznych i wybierałam kostki do gitary. Musiałam mieć już ich ponad trzydzieści, jednak gubiły się w zadziwiająco szybkim tempie, aż końcu zostawały tylko te najgrubsze, których nigdy nie używałam. Kupowałam je pod wpływem chwili, nie za specjalnie nadawały się do strun gitary.
  Usłyszałam dźwięk przewracającej się filiżanki. Resztka cappuccino poleciała cienkim strumieniem do krawędzi stolika, a kilka kropel spadło na moje jasne spodnie. Ustawiłam naczynie w poprawnej pozycji, sięgnęłam ręką w stronę serwetnika i zamiast wyciągnąć jedną serwetkę, ta pociągnęła a sobą jeszcze kilka swoich koleżanek. Pośpiesznie wytarłam stolik, zwinęłam papier w kulkę i wstając cisnęłam ją do kosza znajdującego się przy drzwiach. Wyszłam z kawiarni puszczając do pomieszczenia lekko oziębłe powietrze.
  Nierzadko odczuwałam samotność. Dokładnie w takie dni jak ten. Jak nie patrzeć, nikt mi nie towarzyszył w moich wędrówkach. Lubiłam być sama, ale nie lubiłam samotności. Miałam często ochotę rozmawiać z kimś długo i intensywnie. Nie chciałam czuć, że zanudzam kogoś, nie chciałam mówić tylko o sobie. Potrzebowałam osoby, która wypełniałaby we mnie to, czego mi brakowało, a jednocześnie była moją bratnią duszą. Czułam nieodłączną pustkę w życiu, która towarzyszyła mi każdego dnia, coraz częściej dając o sobie znać.

***
  Nawet nauczyciele zdawali się odczuwać senną aurę z zewnątrz. Tym razem Boulot nie zwracał uwagi na nasz kompletny brak zainteresowania lekcją. Sam od dłuższego czasu zajmował się dziennikiem, a może były to tylko pozory. Wydawało mi się, że robi to tylko, aby pokazać nam, że niezależnie od różnych czynników praca jest ważniejsza od kondycji naszego ciała i umysłu. Rozbudowałam nieco interpretacje jego zachowania o własne doświadczenia z rozumowaniem dorosłych, ale wiedziałam na pewno, że dorośli bardzo często stwarzają pozory. Często po to, abyśmy przyswajali to co niedługo miało być częścią nas. Możliwe, że z czasem tworzyli świat, który tak naprawdę nie odpowiadał żadnemu z nich.
  Zabrzmiał dzwonek i tym razem uczniowie podnieśli się energicznie z krzeseł, aby jak najszybciej opuścić budynek szkoły. Tylko dwie dziewczyny odezwały się do siebie, reszta wychodziła w ciszy. Na korytarzu po chwili usłyszałam już znajomy zgiełk, zrobiło się głośniej, zaczęła grać muzyka. Ruchem ręki pożegnałam się z Barbarą i ruszyłam korytarzem w prawo. Kierowałam się do pokoju radio broadcasting, gdzie co tydzień ustalałam z trójką innych uczniów o piosenkach, które miały zostać puszczone na długich przerwach.
  Na kanapie siedziała już Yvonne, przywitała się ze mną uśmiechem. Zauważyłam, że miała w uszach słuchawki. Odwzajemniłam uśmiech i odłożyłam torbę koło kanapy. Podeszłam do niewielkiego stołu i wzięłam do ręki kartki leżące na nim. Był to szkic na następny tydzień. Co tydzień tworzyła go inna osoba. Lista składała się z siedemdziesięciu piosenek, większość z nich pozostawała niezmienionych. Mogliśmy zamienić maksymalnie dwadzieścia z nich. Ten tydzień należał do Yvonne, kolejny był mój. Dziewczyna lubiła niezobowiązującą muzykę pop. Każdy z naszej czwórki był inny, nie mogliśmy puszczać ciągle muzyki tego samego gatunku, zdawaliśmy sobie sprawę, że szkoła składa się z ludzi różnego przedziału kulturowego. A raczej ja to tak nazywałam.
  Lena pojawiła się w momencie, kiedy odłożyłam listę na bok. Ciężko oddychała wbiegając do pokoju, rzuciła plecak na podłogę i przywitała się próbując złapać oddech.
  - Hej - wydusiła z siebie, po czym przyłożyła lewą dłoń do klatki piersiowej i zaczerpnęła powietrza próbując zwolnić pracę serca - Christian powiedział, że się spóźni kilka minut, więc zaczynamy bez niego - zauważyłam jak Yvonne zdejmuje słuchawki, sama wskoczyłam na stół, a Lena poszła za moich śladem.
  - Szkic jest gotowy, z mojej strony to wszystko - oznajmiła Yvonne podnosząc się z kanapy.
  - Nie chcesz uzgodnić z nami zmian? - zapytałam pewna, że owe zajdą.
  Dziewczyna w tym czasie założyła na głowę biało-zieloną czapkę z daszkiem. Spojrzała na zegarek, a później odparła:
  - Tym razem nie mogę, jestem umówiona - wyjaśniła - Ale wiem, że dacie sobie radę - uśmiechnęła się mrugając lewym okiem i wyszła.
  Przez chwilę patrzyłam jak Lena przegląda listę trzymając w dłoni długopis. Wykreśliła cztery piosenki i napisała obok nich własne propozycje.
  - Myślisz, że tak jest dobrze? - spytała przekazując mi kartkę.
  - Tak - odparłam bez namysłu. Lena słuchała przeważnie metalcore, poniekąd podzielałam jej upodobanie do tej muzyki. Czasem jednak dziwiłam się, że dziewczyna wpisywała typowo jazz'owe piosenki. Była dwoma ludźmi w jednym ciele.
  Sama skreśliłam z listy sześć utworów i kiedy miałam już wpisać pierwszą propozycję drzwi otworzyły się. Uniosła wzrok i ujrzałam Christiana. Powróciłabym dalej do poprzedniej czynności, jednak chłopak nie był sam. Przez pierwszą chwilę próbowałam rozpoznać postać i w końcu sobie przypomniałam. Był to Blaise Cartier, chłopak z równoległej klasy. Znałam go z widzenia, tak naprawdę wydawało mi się, że każdy go zna. Grał w szkolnej reprezentacji koszykówki i miał irokeza, jako jedyny w szkole. Sprawiał wrażenie niedostępnego, prawie zawsze widziałam go jak maszeruje przez korytarz samotnie, wiedziałam jednak, że ma wielu znajomych.
  - Siema - powitał się Christian, a ja przyłapałam się na tym, że wpatruję się w Blaisa zbyt długo. On też na mnie zerknął i poczułam się speszone. Powróciłam myślami do listy i zapisałam pierwszą propozycję.
  Christian usiadł na kanapie, a raczej rzucił się na nią nie zostawiając miejsca dla nikogo innego. Blaise za to oparł się o krawędź stołu, czułam, że patrzy na listę. Zapisałam kolejną piosenkę obok tej skreślonej.
  - Też lubię tę piosenkę - usłyszałam głos obok mnie. Po chwili zrozumiałam, że to był głos Blaisa. Spojrzałam na niego - Stairway to Heaven, nieprawdaż? - uśmiechnął się przyjacielsko, a ja odwzajemniłam gest.
  - Tak, Led Zeppelin - przytaknęłam i szybko uzupełniłam listę. Czułam się nieswojo w towarzystwie chłopaka, choć zazwyczaj nie miałam problemu z dogadaniem się z innymi. Blaise był po prostu czymś odległym, każdy go znał, ale to było dziwne rozmawiać z nim.
  Podałam listę Christianowi. Ten spojrzała na nią wyciągając rękę z kartką w górę. Westchnął głośno.
  - Tydzień Yvonne - pokręcił głową wykreślając kilka piosenek - Robimy maksimum i wykreślamy te dwadzieścia utworów.
  Tym razem robienie listy nie potrwało długo. Nie sprzeczaliśmy się, nikt nawet za dużo nie mówił. Każdy był zmęczony pogodą. Spotkanie zakończyło się w chwili kiedy Christian zakończył korektę. Lena zamieniła z nim kilka słów na temat jutrzejszego spotkania i wszyscy wyszliśmy. Tak jak się spodziewałam, Blaise ruszył razem z Christianem w przeciwna stronę co ja z Leną. Poczułam lekkie rozczarowanie, jednak byłam zbyt zmęczona, aby o tym myśleć.
  - Ali, jesteś dzisiaj jakaś smutna, co się stało? - usłyszałam pytanie Leny kiedy wychodziłyśmy ze szkoły. Usłyszałam w jej głosie troskę, jak zawsze.
  - Nic, wszystko dobrze - powiedziałam i spojrzałam w jej stronę - To ta pogoda - dodałam, aby nieco się usprawiedliwić.
  Przez moment milczałyśmy.
  - Mam nadzieję, że jutro będzie już ciepło - rzuciła. Mruknęłam coś wbijając wzrok w ziemię. Zbliżałyśmy się do przystanku. - Patrz, Blaise tam jest - ze zdziwieniem zauważyła po chwili. Uniosłam wzrok. Rzeczywiście tam był, stał odwrócony do nas bokiem - Ciekawe, co tu robi, zawsze jeździ w drugą stronę razem z Christianem.
  Podeszłyśmy, a chłopak przywitał się z nami ponownie. Nie miałam specjalnie ochoty na rozmowę, zazwyczaj mówiłam rożne głupoty, kiedy nie zastanawiałam się nad tym co wypływa z moich ust. Wolałam ostrożnie podchodzić do nowo poznanych ludzi. A tym bardziej do Blaisa. Wydawał się naprawdę ciekawą osobą. Wprawdzie nie znałam go, ale chcąc nie chcąc zawsze wyrabiamy sobie o kimś zdanie, choć nawet te nic nieznaczące. ''Ona na pewno słucha świetnej muzyki'', ''Wydaje mi się, że ten chłopak ma dość wygłupów kolegów, pewnie jest dojrzalszy niż reszta'' et cetera. Większość osób ze szkoły, przynajmniej moim zdaniem, ciekawej osobowości nie posiadało, a tego czasu prawdopodobnie rozpaczliwie szukałam kogoś, kto ma do zaoferowania coś więcej.
  Dlatego też może bardziej się ucieszyłam niż zdziwiłam, kiedy usłyszałam, co Blaise mówi kiedy autobus Leny odjechał. Oczywiście na początku zastanawiałam się, czy to na pewno było skierowane do mnie, w końcu poznaliśmy się zaledwie pół godziny temu. Musiałam uwierzyć skoro chłopak wpatrywał się we mnie szukając odpowiedzi. A ja u niego też coś zauważyłam. Niepewność.









Na pierwszy rozdział czekałam kilka tygodni, aby w końcu napisać go w niecałe cztery godziny. Piosenka, która towarzyszyła mi przez cały czas to ta, która spodobała się zarówno Blaisowi co i Ali. Od niej także pochodzi tytuł rozdziału, mój ukochany fragment piosenki. Na początku chciałam przedstawić trochę wnętrze Ali. Mimo pozorów, które może sprawiać, nie jest to dziewczyna wiecznie smutna, odosobniona. Ale może faktycznie popełniłam błąd zaczynając od ukazania jej w takim dniu. Może trzeba było zacząć od pewnego letniego poranka. Ale stało się i chcę w końcu rozpocząć tę historię. Mimo wątpliwości i tytuł bloga, i adres, i wszystko inne łączy się ze sobą. Nie wiem na ile mój styl pisania się spodoba, bo zdaje sobie sprawę, że jest nieco nudny, przynajmniej w moim odczuciu. Akcja nie dzieje się szybko, dialogi nie pojawiają się często (przynajmniej do czasu), bohaterowie będą się rozwijać z czasem. Wszystko jednak nie jest napisane dla kultury masowej, nie będę się tłumaczyć.

2 komentarze:

  1. Jestem oczarowana. Tyle mi przychodzi do głowy.
    Emm... tak, powinnam wykrzesać coś więcej, ale nie umiem. Czytając rozdział słuchałam sobie Schodów do Nieba. Jak dla mnie, idealnie oddałaś klimat utworu. To opowiadanie jest jak kwintesencja ciebie, tak przynajmniej czuję :) A podobno czucie ma przemawiać bardziej niż szkiełko mędrca. Jest pięknie, obrazowo, widziałam wszystko to, o czym pisałaś, bez najmniejszego wysiłku. I postać Blaise - szczerze mówiąc, waham się, czy cię za niego wycałować, czy znienawidzić. Skąd wiedziałaś, że istnieje taka osoba w naszym prawdziwym świecie i chodzi sobie ulicą jakby niby nic? Haha. Pisz jak najwięcej i błagam, nie zmieniaj stylu. Było kilka błędów, ale wszystkie bledną w końcowym rozrachunku. Liczę, że będziemy się w dalszym ciągu informować o nowościach :3
    Pozdrawiam :*
    niezwykla--podroz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc tak.. Od czego by tu zacząć.
    Po pierwsze.. Nie zgodzę się z Tobą, że być może opowiadanie mi się nie spodoba, bądź nie będzie w moim guście - wręcz przeciwnie, jest świetne. :)
    Po drugie - większość nazw piosenek i zespołów nic mi nie mówi, ale i tak się nie poddam w czytaniu opowiadania :D
    Po trzecie - wiem, że mój komentarz jest beznadziejny, ale tak jak on - ja jetem beznadziejna w pisaniu :D Więc z góry przepraszam, jeśli pod kolejnym rozdziałem treść mojego komentarza będzie krótsza niż tutaj, bądź zostawię tylko "minkę" jako ślad, ze tutaj byłam :D Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.. :3

    Caałusyy!
    @CK_Dominica

    OdpowiedzUsuń