‘‘Wyszła. I pobiegła. Biegła jakby nic innego
się nie liczyło. Ludzie dookoła, choć było ich tak niewielu, mróz, który był
powodem jej czerwonych policzków, płatki śniegu dopiero co spadające z nieba –
opadały na jej ciemne włosy. Oddech miała raz przyspieszony, raz całkowicie go
brakowało.’’
Już nie było mi
smutno. Byłam zła. Biegłam, aby nie zniszczyć mebli. Biegłam, aby nikogo nie
skrzywdzić. Biegłam, aby nie zacząć krzywdzić siebie. Ktoś powinien mną mocno
wstrząsnąć, dać mi w twarz. Zimowe poranki bywały niezwykle ciężkie. Moje
dłonie same kierowały się w stronę twarzy, a paznokcie wbijały się w skórę.
Chciałam krzyczeć, krzyczałam głucho. Chciałam rwać włosy z głowy, poczuć ból
fizyczny, aby inny zniknął. I zapomnieć. I żyć.
Nie umiałam opisać
tego stanu. Tak bardzo mi Ciebie brakowało.
Serce waliło jak
młotem, przerażona otworzyłam oczy i uniosłam się nerwowo. Sen był męczący.
Musiałam z tym
skończyć.
Czułam jedynie ten
świst. W uszach mi gwizdało, a po skórze przechodził nieprzyjemny dreszcz.
Gdybym była na zewnątrz wiatr miotałby moimi włosami. Dawno straciłabym czucie
w palcach, a policzki nie odczuwałyby nawet mrozu.
A zbliżało się
podobno jedno z piękniejszych świąt.
- Nie masz zamiaru
iść na apel?
Przekręciłam głowę w
lewą stronę. Niepotrzebnie. Wszędzie rozpoznałabym ten głos. I choć ciepłe
stało się moje serce widząc go, nie uśmiechnęłam się. Zbyt ciężkie były moje
myśli tego dnia, abym mogła odetchnąć.
Pokręciłam głową.
- Nie mam nastroju –
odpowiedziałam cicho. Wiedziałam, że usłyszał. Usłyszałby nawet, gdybym
szepnęła. Gdybym wypowiedziała te słowa głucho, wcale ich nie wymawiając.
Poszłam za jego
wzrokiem. Drzewa uginały się pod ciężarem śniegu. I choć okna były szczelnie
zamknięte słyszeliśmy mocne podmuchy wiatru. Ludzie szli opatuleni w ciemne
płaszcze, wyglądając jakby nałożyli na siebie kilka par koców. Szli
pospiesznie. Nieprzyjemny widok. A mimo to, mimo wszystko, chciałam wyjść.
Skarciłam siebie za myśl, aby to Blaise był tego przyczyną. Bo nie był. Nie musiał
być.
Usiadłam na
podłodze, opierając się o drewnianą deskę, która zakrywała kaloryfer. Poczułam
przyjemne ciepło rozchodzące się po moich plecach. Na moment przymknęłam oczy.
- Czemu ty nie
jesteś na apelu? – spytałam nagle.
Nie wszystkie
odpowiedzi muszą być przemyślane. Czasem te najprostsze sprawiały mi największą
przyjemność. Te wypowiedziane w pierwszej sekundzie po usłyszeniu pytania. Były
najbardziej szczere. On tak nie potrafił. Czasami zastanawiałam się, czy może
ja popełniam błąd. Mówię o błahostkach, może o głupotach, czy wręcz przeciwnie.
Tłumaczyłam wiele rzeczy sobą. Problem musiał tkwić we mnie. Śmieszne było to,
że dotyczyło to jedynie niektórych ludzi. Najczęściej tych, jak później się
okazywało, którzy dokładnie to samo myśleli o mnie.
- Nie przepadam za
szkolnymi uroczystościami – odrzekł.
- Za świątecznymi
przedstawieniami pierwszaków też nie?
Zaśmiał się
delikatnie.
- To nie moje
święto.
Siedziała naburmuszona ze skrzyżowanymi
rękami na piersi. Wyćwiczony wzrok złej siostry był skierowany na manekina z
naprzeciwka. Ot, tak.
- Ali, jeszcze tylko ten jeden – nalegała.
A szatynka spojrzała na siostrę. Westchnęła,
rozluźniła ręce.
- Ta osoba musi być wyjątkowa skoro tak
bardzo chcesz kupić ten prezent – oznajmiła wstając z pufy. Spojrzała na
zabieganych ludzi dookoła. Ze wszystkimi dekoracjami świątecznymi i muzyką
wyglądali całkiem uroczo.
- Jest – Christie-Marie odrzuciła do tyłu
swoje długie, blond włosy. Zawsze się nimi bawiła. W chwilach nieśmiałości,
przy stole, na lekcji przed tablicą.
Dziwna była jej wielka chęć obdarowywania
innych.
- Ja już niczego nie potrzebuję –
odpowiedziała długi czas później.
Nie oznaczało to bynajmniej tego, że posiada
już wszystko. Oznaczało tyle, ile nie posiadanie czegokolwiek.
- Zapomniałem ci
przekazać radosną nowinę – Blaise zwrócił się do mnie.
Spojrzałam na niego
pytająco. Jednak jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. To był moment, w którym
postanowiłam się do tego przyzwyczaić.
- Kasper się odezwał
– jego wzrok ponownie powędrował w inną stronę, a ja byłam przekonana, że gdyby
nie zakaz palenia, z ust chłopaka wyleciałby teraz dym.
Tak jakby był to
znak jego podenerwowania. Zamyślenia. Niepokoju, czy gniewu.
- Oh – westchnęłam.
Po chwili zerknęłam
na Blaisa. Kąciki jego ust były wykrzywione… w uśmiech?
- Wyczuwam niechęć.
- Dlaczego?
- Wiesz, zazwyczaj
gdy kogoś się lubi, okazuje się choćby lekkie podekscytowanie wywołane
wspomnieniem o tej osobie.
Wypuściłam powietrze
z ust.
- A więc jak brzmi
ta wiadomość?
Spojrzałam w jego
stronę. Ukazał mi się pan Cartier w pełnej osobie. Znałam ten uśmiech.
Oglądałam go podczas przerw oddalona od niego dobre kilka metrów. Pośród
kolegów, w centrum zainteresowania. Poza moim zasięgiem.
- Powiedział –
zrobił chwilę przerwy i dodał zmieniając barwę głosu – Powiedz Ali, że mi
przykro, ale nie pasujemy do siebie.
Dałam mu kuksańca w
bok. Zaśmiał się.
- Perfidnie kłamiesz
– rzuciłam.
- Albo nie możesz
pogodzić się z porażką, albo jednak trochę ci na nim zależy – odpowiedział,
przyglądając mi się w skupieniu.
Spojrzeniem mógł
czytać w moich myślach. Speszona odwróciłam wzrok.
- Więc co tak
naprawdę powiedział? – zapytałam cicho po chwili milczenia.
Odgłosy z dołu.
Tupot stóp. Rozmowy. Apel zakończył się. A w naszą stronę powoli napływały
dźwięki wracających z niego ludzi. Z sekundy na sekundę robił się większy
szmer. I zanim Blaise wstał, szepnął mi do ucha, abym na pewno usłyszała.
- Że trudno będzie
cię uratować.
Długo. Bardzo długo mnie nie było, nie byłam w stanie się zebrać i napisać ciągu dalszego. I długo jeszcze bym się nie zdecydowała, gdyby nie muzyka. Neutralna. Chyba tego potrzebowałam. Aktualnie pracuję nad Ali sprzed dwóch lat, aby lepiej wam ją ukazać. Na razie marne próby, ale się nie poddaję. Chyba tyle mam do powiedzenia. Jestem bardzo zmęczona. Mam nadzieję, że bardzo tego nie odczuliście.