- Trzymasz się?
Blaise ułożył zmęczone ciało na kurtce
położonej uprzednio na ziemi i ciężko westchnął. Zacisnął na moment powieki.
Jego twarz zmieniła się w grymas, jakby całe jego ciało pokryte było siniakami
i każdy ruch sprawiał mu ból.
- Przecież nic mi nie jest – odparł. Leżał
wtedy zupełnie na wznak, jedynie splecione dłonie ułożone były na jego brzuchu.
Oczy Daniela uważnie obserwowały przyjaciela.
Twarz szatyna stawała się coraz spokojniejsza, zamknięte oczy i równomiernie
poruszająca się klatka piersiowa mogły zmylić przypadkowego obserwatora. Blaise
nie zasnął. Zdradzały go delikatnie uniesione kąciki ust.
- Naprawdę chciałeś to kupić? – zapytał
Daniel. Z biało-czerwonej paczki wyjął jednego papierosa, po czym rzucił ją w
stronę chłopaka.
Ogień strzelił kilkakrotnie.
- Jesteś cieniasem, padłbyś po pierwszym
razie – powiedział uszczypliwie blondyn, śmiejąc się do siebie.
Jego myśli bardzo często krążyły wokół tematu
Blaisa. Co robi, gdy nie ma go z nim? Czy całe noce pałęta się samotnie po
mieście? Komu jeszcze zwierza się ze swoich bolesnych myśli? Jego
niewyrzeźbione jeszcze kończyny, zbyt słabe, nie nadawały się na dalekie
wędrówki. Daniel miał nieraz wrażenie, że chłopak z coraz większym trudem budzi
się każdego kolejnego dnia. Nie był pewien, czy leki, które zażywał Blaise,
ratowały go od nieprzerwanego spoczynku, czy może właśnie skracały do niego
drogę.
Daniel odchylił głowę w tył, a z jego ust
wydobył się gęsty dym.
- Moje mięśnie… płoną – uszu chłopaka dobiegł
wyraźny głos szatyna.
- Amigo, jeszcze nie teraz.
- Jutro – Blaise oddychał już z większą
lekkością – Co mam zrobić jutro?
Blondyn na moment wstał, aby podejść bliżej i
położyć się niecały metr od przyjaciela. W palcach nadal trzymał papierosa,
którego można było już bardziej nazwać knotem.
Co miał zrobić, co miał zrobić… On też miał
jedną sprawę do załatwienia. Jednak zachowanie Blaisa miało formę, zapewne
nieumyślnej, bo w stosunku do bliskich nie przejawiał on nieszczerych intencji,
manipulacji. Więc, czy mógł w tamtej chwili zlekceważyć jego pytanie? Ah, bo
gdyby to były słowa. Bo pytania często są bardzo błahe, całkowicie nie wyrażają
tego, czego w danej chwili chcielibyśmy się dowiedzieć. Ale słowa. O, słowa!
Tutaj już trzeba uważać. Siedzicie, rozmawiacie, a tu nagle pada niby zwyczajne
zdanie, na pozór pozwalające na pozostawienie je bez odpowiedzi. Tak, tutaj
trzeba być już bardzo ostrożnym. W takich właśnie na pozór nieszkodliwych
zdaniach mieścić się może cała dusza. Człowiek w jednej chwili może wyrzucić z
siebie coś, co ukrywał w sobie od dłuższego czasu i wcale nie będzie to
oczywiste, bo powiedział to w sposób, jakby mówił o najbardziej marginalnej
rzeczy pod słońcem. Należy być, zatem, nieustannie czujnym, tak łatwo można
przecież nie dostrzec tych słów, nienarzucającej się próby bliskości myślenia,
nastroju. Z pytaniami jest o wiele prostsza sprawa. Ludzie dają nam wtedy jasno
do zrozumienia, że chcą zapoznać się z naszymi myślami. Tu jest inaczej, można
bardziej kombinować.
- A jutro – odrzekł Daniel i wyrzucił z ust
dym – Jutro obudzisz mnie z rana.
Szlag.
Wypalił papierosa tak szybko, że nie
zauważył, kiedy nic z niego nie zostało.
Poparzył delikatnie palce.
Bolało przez moment.
Ułożył palce na chłodnym piachu.
Tak lepiej, tak lepiej…
Wydawało mu się, że nie da rady, za moment
zapadnie w sen. Ale układ nerwowy dobrze funkcjonował. Mimo wszystko, coś nie
dawało mu spokoju. Która godzina? Pierwsza? Druga? Trzecia? Czy jest już ranek,
czy może to jeszcze noc? Kiedy kończy się ciemność, a zaczyna świtać? Była
druga w nocy, czy druga nad ranem?
Za dużo, za dużo…
Ale mimo wszystko.
Mimo wszystko, ten piasek był przyjemny.
Przekręcił głowę w prawą stronę. Chłopak
spał, ciemne kosmyki jego włosów opadały mu pojedynczo na twarz, delikatnie ją
zasłaniając. Nie uśmiechał się przez sen. Nigdy. Twarz miał kamienną, jakby to,
co robił, było najbardziej patetyczną rzeczą na ziemi. Mały dzieciak. A Daniel
tak bardzo się o niego zamartwiał. Niemalże wszystko, w jego oczach, mogło
zgnieść Blaisa. Był bardzo kruchy, bez odpowiedniego wsparcia nie mógł poradzić
sobie z otaczającą go rzeczywistością. Niemalże mógł dotknąć chaosu, panującego
w głowie chłopaka.
Czy ty wiesz, jak chciałbyś żyć? Bo ja też
chciałem tak przez cały czas, lecz…
Ba-dum.
Ba-dum.
Ba-dum.
Uszu Daniela dobiegło powolne kołatanie
własnego serca. Dosadne i przerażająco wolne. Odbijało się w jego czaszce,
skutecznie zagłuszyło wszystkie inne myśli. Inne dźwięki. Jakby znalazł się we
własnym wnętrzu, odizolowując się od otaczającego go świata. Oblała go fala
ciepła. Z jednej strony poczuł się śpiący, ledwo co jego oczy pozostawały
otwarte, ale przecież to, co z nim się działo, nie należało do jego
codzienności. Nic nie wirowało, świat pozostał niezmienny, patrzył ciągle na to
samo nadwiślańskie niebo.
Widział, co nadciąga. Pragnął zasłonić dłonią
usta i cicho załkać. Patrzył intensywnie w górę, jakby wzrok mógł go zatrzymać
w tym miejscu. Jakby był to wystarczający dowód na to, że to, co miało się
zaraz zdarzyć, jest niemożliwe.
Nie mógł. Co on sobie wyobrażał? Nagle traci
wiarę? Uśmiechnął się do własnego ja sprzed paru minut. Nie, Daniel Denevue tak
się nie zachowuje. Żył z przeświadczeniem, że nastąpić może to w każdej chwili
od dłuższego czasu. Był pogodzony z tym,
co nadchodzi, jedynie czysto ludzki strach chwycił go za duszę. Teraz leżał już
zupełnie spokojnie.
Wydawało mu się, że dnieje, lecz nie był
pewien, czy to już nie umysł płata mu figle. Coraz rzadziej słyszał też odgłos,
dobiegający z klatki piersiowej. Ciepło doszło nawet jego uszu. Był już
pogodny, żeby nie powiedzieć idylliczny.
- Poradzisz sobie – szepnął.
Zacisnął mocno powieki. Kiedy uznał, że nie
przynosi to żadnych rezultatów, energicznie przewrócił się na brzuch, podpierając
ciało rękoma. Dzień zapowiadał się niezwykle dobrze. Blaise nie czuł już bólu,
a promienie słońca ogrzewały jego ciało.
Ruszył niepewnym jeszcze krokiem w stronę
wody. Upadł na twardą ziemię, przypominając człowieka, który ma wydać ostatnie
tchnienie.
Nie pozwolono mu na to.
Zamoczył dłoń i nakierował ją na twarz.
Przetarł oczy niczym małe dziecko. Spojrzał na zachodni brzeg rzeki. Trzeba
wracać do domu.
Wstał i ruszył z powrotem. Mogliby ruszyć
choćby i teraz. Chłopak z chęcią przeszedłby pół miasta piechotą, rozpierała go
energia, której ostatnio mu brakowało. Rosło w nim przekonanie, że wielki głaz
oderwał się od jego stóp i on sam płynie teraz ku górze, coraz wyraźniej dostrzegając
światło.
Ale wpierw musiał uczynić jeden mały gest.
Szybkim krokiem podszedł do przyjaciela i klepnął go w ramię.
- Ruszaj się – zakrzyknął – Mam silne przeczucie,
że Adrien tym razem nie będzie zrzędzić.
I czy tylko jemu wydawało się, że od
dłuższego czasu jest sam?
- Hej, już czas – powiedział nieco ciszej,
ponownie trącając chłopaka – Miałem cię obudzić.
A niepokój krył się w ostatnich jego słowach.
Stanął nieruchomy, a po chwili powoli klęknął. Ręce stały się nieposłuszne. Z
jego ust wydobył się ni to jęk ni to chrząknięcie. Może chciał powiedzieć coś
więcej, jednak w tym samym momencie straciło to jakikolwiek sens. Twarz miał
jakoby niewzruszoną, oddech równomierny.
Ale jego dłonie zadrżały po raz pierwszy.
Ten rozdział jest pewnego
rodzaju prowokacją. Wybaczę, jeśli nie jest dla Ciebie zrozumiała. Ale fałszywa
interpretacja jest karana chłostą. / Życie jest jednak inspiracją! Zaburzony
rytm serca Daniela jest moim osobistym, kiedy to dziś(?) o czwartej w nocy (ha!
nie nad ranem) mocno obiłam kolano, myśląc, że uda mi się przeskoczyć dwa
schodki na raz. Wyszło na dobre, bo w końcu oddaję w wasze ręce nowy rozdział.