Oparłam łokcie na
kolanach. Oddech był przyśpieszony, oczy jakby osłonięte cienką warstwą
brutalności, a usta mimowolnie zaciśnięte. Serce się nie buntowało. Byłam
rozdrażniona. I nie wiedziałam, co sprawić, aby to znienawidzone uczucie
minęło.
‘‘Drgawki raz co raz nawiedzały młode ciało dziewczyny. Siedziała na
łóżku, z całych sił ściskając dłonie. Przymykała oczy, chwiała się, z jej ust
mimo woli wydobywały się często stłumione jęki. Była zła, była wściekła i
rozdrażniona. Była smutna. Zrozpaczona.
»Tłumię w sobie wszystko«
»Tłumię w sobie wszystko«
»Tłumię w sobie wszystko«
A głos, który odtwarzał się w jej głowie był
nazbyt spokojny. Nazbyt radosny. Dlaczego nie mogła wtedy tego wykrzyczeć? Nie
stała, gestykulując, nie krzyczała. Nie. Siedziała na pomoście z rękoma
ułożonymi na kolanach. Wyszeptała te wyrazy bez cny agresji.
Ciemne włosy dziewczyny opadły na jej twarz.
A dłonie nadal próbowały całą swą siłę rozładować na sobie.
Wstała. Uniosła brodę wyżej, rozluźniła
ramiona, swobodnie gładziła palcami wierzch spodni. Wolno uniosła powieki. A
oddech jej stał się głębszy, lecz również szybszy, stawał się chaotyczny. Jej
twarz, jeszcze przed chwilą blada, teraz zaczynała się miejscowo czerwienić,
obraz przed jej oczyma stał się niewyraźny. Uniosła dłonie w górę i podkurczyła
kolana. Jednym ruchem zepchnęła czarną lampkę, stojącą na stoliku nocnym.
Załkała. Wierzchem dłoni przetarła nos. Odwróciła ciało w przeciwną stronę,
pociągnęła włosy z czubka głowy. Wyglądała niezwykle tragicznie, jej ciało
skurczyło się, było niezdolne do walki.
Przykucnęła.
A na dole słychać było jedynie dźwięki
upadających mebli z pokoju starszej córki. Upadały stadami, bądź pojedynczo,
niezwykle agresywnie, bądź niewinnie cicho, ukazując tym bezsilność człowieka
zmuszonego do takich działań. Tłuczono szkło i darto książki, rzucano złożonym
drewnem i sprzętem o wartości materialnej. Wszystko bez wartości.
Ale nikt nie słyszał krzyku. Nikt w tym domu
nie krzyczał. Ludzie niezwykle milczący, osobowości bardzo opanowane.’’
Odgarnęłam kosmyki
włosów z twarzy i postanowiłam zabronić sobie być rozdrażnioną.
Tamto, choć późne,
popołudnie aż nie pozwalało się zmarnować. Gęsta atmosfera, pływałam w
specyficzności ostatnich dni roku. Wyszłam z wąskiej uliczki, mijając po drodze
kilka mniejszych sklepików. I wejść do każdego z nich i wziąć ze sobą tyle, aby
więcej nie móc już unieść. Do końca dnia nie interesować się niczym więcej,
sprawić, aby przypadkowe rzeczy wypełniły to, co było we mnie puste.
‘‘- A czy to byłoby
już nietrwałym znieczuleniem? – spytałam się w myślach i po chwili zaśmiałam do
siebie.’’
Od niedawna zdawałam
sobie sprawę, że chłopak pojawiał się w moich myślach stale, mimo że nikt go
nie wzywał. Jego słowa nasuwały mi się samoistnie, po chwili dopiero
uświadamiałam sobie, że wypowiedź ta, nie jest moją własną. Obrazy, widziane po
raz pierwszy, były mi już znane. Stawał się istotnym elementem, budującym moją
świadomość, nie pojawiając się we własnej osobie.
Szłam w górę,
pozwalając sobie na szybszy marsz. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tego
dnia czułam się źle. Obudzona rankiem zeszłam przecież z Yvonne do Steve’s, a jeszcze przed południem udało
mi się odnaleźć w antykwariacie jedną z ulubionych powieści. Przecież
wiedziałam, że wieczór nie będzie samotny, a raczej – nie musi być. Patrząc
wstecz, ten dzień był niedosięgnionym rajem. Na ustach miałam wcale niewymuszony
uśmiech i niczego mi nie brakło. I niczego mi nie brakowało. Zastanawiam się
właśnie, czy tego dnia nie pojęłam po raz pierwszy różnicy między potrzebą a
pragnieniem. Coś, co mogłam określić jako nie niezbędne, tworzyło codzienną
pustkę. Jak mogłam być tego dnia szczęśliwa, gdy doskoczyć nie mogłam do
poprzeczki, którą postawiły mi same zdarzenia dni codziennych? Wrażenia
pozostawione po jednym, pragnęły powrócić tak samo kolejnym razem. Cóż mogłam
zrobić, gdy ich brakło.
Opuszkami palców
przejechałam po szybie sklepu spożywczego. Zwolniłam kroku i przejrzałam się w
niej, przekręcając głowę w prawo. W odbiciu ujrzałam postać podobną do mnie
samej. Na jej twarz padał szary cień, okalający dokładnie jej oczy. One same
spoglądały na mnie ze zmęczeniem. Dziewczyna uniosła lewą dłoń do twarzy, a dwa
jej palce delikatnie dotknęły bladoczerwonych ust.
Drzwi sklepu otworzyły
się, tym samym wprawiają mnie w lekki zamęt. Moje obie ręce ponownie schowały
się do kieszeni jeansowej kurtki. Jasna czupryna przykryta czarną czapką
zamigotała mi przed oczami. Przystanęłam.
- Ali, hej.
Głos Kaspra trafił
do mnie, obijając się o kości czaszki kilkakrotnie. Dało mi to chwilę na
rozeznanie sytuacji. Marzłam po długim spacerze, myślami odbiegłam dalej, a
przede mną stał ktoś, kto najwidoczniej miał chęć na krótką lub dłuższą wymianę
zdań.
- Cześć.
Odgarnęłam kosmyk
włosów za lewe ucho.
Uznałam się za
beznadziejnie nie do odratowania. Chciałam upijać się słowami, długimi
nienaumyślnie złożonymi zdaniami, obłędnymi półsłówkami. Odczuwać ciepło i
atencję. Pragnęłam długich debat, rozprawiania na jakikolwiek temat – na bez-temat
– moje panaceum. Truizm. Bo przecież mówiłam o sposobności rozmawiania z Nim na
każdy możliwy temat, podczas gdy z Innym nie chciałam mówić nawet o pogodzie.
- Mógłbym
powiedzieć, że możemy się przejść – blondyn podszedł do mnie pocierając o
siebie dłonie. Wydychał gęstą parę na zewnątrz – Ale wcale nie mam na to
ochoty.
- Ja także –
odpowiedziałam z przekonaniem.
Jego kąciki ust
uniosły się ku górze, a uśmiech ten był tak ciepły, tak różny od Jego uśmiechu.
Ruszyliśmy dalej.
I byłam wtedy niemal
przekonana, że gdyby nie fala, jaka spłynęła na mnie w ostatnich miesiącach,
ten człowiek, idący tamtego popołudnia obok mnie, stałby się może jedną z
ważniejszych osób tego okresu życia.
Obiecuję poprawę! Tak mocno skupiłam się w ostatnich
tygodniach na Blaise, że potrzebuję trochę czasu, aby rozdziały Ali zaczęły
wyglądać jak należy. Zapisać muszę długie teksty o osobowości i dziewczyny i
chłopaka, aby się w tym nie pogubić. Będę ich oglądać z każdej strony,
uwydatnić pewne cechy, ale też stłumić inne. Obiecuję, że pewne sprawy się
wyjaśnią, nadchodzą najważniejsze momenty. Jedynie dziś tak niezwykle dziwnie,
znów miało być inaczej. Wybaczcie, potrzebuję szkicu, korekta i tak pojawi się
na sam koniec.
"Uznałam się za beznadziejnie nie do odratowania. Chciałam upijać się słowami, długimi nienaumyślnie złożonymi zdaniami, obłędnymi półsłówkami. Odczuwać ciepło i atencję. Pragnęłam długich debat, rozprawiania na jakikolwiek temat – na bez-temat – moje panaceum. Truizm. Bo przecież mówiłam o sposobności rozmawiania z Nim na każdy możliwy temat, podczas gdy z Innym nie chciałam mówić nawet o pogodzie." skądś znam ten fragment. wydaje mi się, że usłyszałam go na którymś z naszych wspólnych spacerów. może nie w całości, ale jakąś część musiałaś wypowiedzieć - słyszę twój głos wypowiadający te zdania. ugh, albo to po prostu schizofrenia.
OdpowiedzUsuńzwlekałam długo z komentarzem, licząc na przypływ weny. myślałam, że jak odpuszczę sobie kilka dni, to uda mi się zawrzeć wszystko co chciałam. nic z tego, wybacz.
Ach... jak miło dla odmiany roztopić się w czymś innym niż apo, postapo, antyutopia albo dystopia. Jak miło dla odmiany zatracić się w prawdziwym życiu zamiast w każdej możliwiej odmianie fantazji. Bo w kidsach sprawiasz, że człowiekowi całkiem chce się żyć. Chce mu się odczuwać, chociaż twoi bohaterowie lewitują między zobojętnieniem a skrajnym bólem. Ale po drodze są też przebłyski szczęścia, jak dzisiejsza część Ali, która po prostu sprawia, że człowiek autentycznie zdobywa się na słaby uśmiech.
OdpowiedzUsuń"Ale nikt nie słyszał krzyku. Nikt w tym domu nie krzyczał. Ludzie niezwykle milczący, osobowości bardzo opanowane" - wciąż smakuję ten fragment, jego prostotę i bogactwo treści zarazem.
I zakończenie mi się podoba, oj, bardzo mi się podoba, bo trafnie oddaje pewną sytuację z mojego życia.
Zapomniałabym - twój styl jest naprawdę obłędny. Poczyniłaś ogromne postępy i w niektórych momentach miałam wrażenie, jakby miała do czynienia z Cortazarem. Czapki z głów!