Wszystko
znieruchomiało. Na bardzo krótki moment. Dym papierosowy wypełniał moje płuca,
oczy przestały szczypać. Christie-Marie nazwałaby mnie rebelem. Samo przebywanie w takim towarzystwie obie uważałyśmy za
zbyt odważne i niebezpieczne. Nigdy sama bym nie przypuszczała, że znajdę się w
takim miejscu. A mimo wszystko czułam się dobrze. Było dobrze w tamtym
momencie. Swobodnie. Jakbym znalazła się nagle w kompletnie obcym miejscu. To
uczucie. Jesteś wolny. Jesteś sobą. Możesz czuć, prawdziwie. Płacz wydaje się
taki szczery. Śmiech jest bardziej wiarygodny, jak nigdy dotąd.
‘‘I wtedy poczuła jak serce szybciej pompuje krew. Jej
twarz zrobiła się gorąca, oczy jak za mgłą. Nie mogła przewidzieć tego momentu.
Ale była szczęśliwa.’’
Spojrzałam na
wprost. Nie był zbytnio zainteresowany. Przynajmniej takie było moje początkowe
wrażenie. Przewracał w dłoniach małą, drewnianą kostkę, którą wcześniej ktoś
zostawił na stoliku. Wzrok miał zwrócony w dół, przez co nie mogłam dojrzeć w
pełni jego oczu. Po chwili uniósł głowę. Tęczówki miał niebieskie, lecz nie tak
jak Blaise. Bardziej szare.
Zerknęłam w stronę
Blaisa. Ciemne włosy opadały na prawą stronę, a jeden kosmyk delikatnie
zakrywał oko. Chłopak idealnie pasował do otoczenia. Nieruchomy, zamyślony.
Jego twarz zasłaniał delikatny kłębek dymu z sąsiednich stolików. Dyskutował z
Barbarą. Ona bardzo żywo, on jakby bez krzty zaangażowania. Nie rozumiałam.
- Nie ładnie tak
podsłuchiwać – usłyszałam. Kasper.
Jego wzrok był
skupiony na mnie. Był bardzo bezpośredni, nie oddalony jak wzrok Blaisa.
Poczułam lekkie dreszcze.
- Nie podsłuchuję –
odburknęłam.
Chłopak uśmiechnął
się po nosem. Nie był to ciepły uśmiech, ale coś pomiędzy drwiną a
rozbawieniem.
Prychnęłam.
Ten spojrzał na mnie
ze zdziwieniem.
- Muszę iść – słowa
Blaisa rozbrzmiały w moich uszach. Spojrzałam w jego stronę. Wstał. Zagryzł na
moment dolną wargę. Unikał wzroku.
- Czy coś się
stało?... – nieśmiało zapytałam.
- Nie – odpowiedział
natychmiast, prawie niepozwalając mi dokończyć pytania – Do zobaczenia.
Nim zdążyłam
zareagować, ten już był przy wyjściu. Spoglądałam za nim dłuższy moment.
Poczułam, że serce staje się coraz cięższe. Wiedziałam, że to przeze mnie. Nie
znalazłam dobrego wytłumaczenia. Po prostu to wiedziałam.
- Chyba też już
pójdę – stwierdziłam i zerknęłam na Barbarę.
- Nie dogonisz go –
rzucił Kasper. Zobaczyłam jak wstaje. W ręku trzymał dłuższą, skórzaną kurtkę.
Tym razem ton jego głosu nie wskazywał na to, aby ze mnie szydził. Wzrok
pozostawał jednak niezmienny.
Nie odpowiedziałam.
Barbara kiwnęła głową na znak, że także wychodzi. Nie mogłam się dziwić.
Początkowo przyjazna atmosfera zamieniła się w niezręczną ciszę, przeplataną
krótkimi dialogami. W powietrzu dało się wyczuć coś więcej niż dym nikotynowy i
odór alkoholu.
‘‘Poczuła ukłucie w sercu. Nie osobiste. Dzieliła je z kimś jeszcze.
Czuła to, co on, kiedy on był smutny, wtedy i ona to odczuwała. Dzielili się
szczęściem, razem trwali w samotności. Był bliższy jej sercu bardziej niż
ktokolwiek. Jednak nie potrafiła go zrozumieć i nigdy do końca go nie poznała.
Był szalonym, wolnym ptakiem. Ona opanowanym członkiem stada. Niewidzialna więź
stała się przekleństwem, choć wydawała się błogosławieństwem. Nie potrafili ze
sobą żyć, jednak istnienie osobno wydawało się najgorszą karą.’’
Naciągnąwszy na
siebie zielone bokserki i czarny podkoszulek, okryłam się szczelnie kocem.
Siedziałyśmy z Barbarą naprzeciwko siebie, na osobnych łóżkach. Obie zbyt zmęczone
by rozmawiać, jednak zbyt żywe, aby spać.
Powieki same
nakłaniały mnie do snu. Co kilka minut układałam głowę na poduszce,
bezskutecznie. Jednocześnie czułam, że jestem w półśnie. Pokój mógłby być,
równie dobrze, kwaterą policji, domem czarownicy, czy stodołą. Nie miało to
większego znaczenia.
- O czym myślisz? –
głos Barbary był jak rozbudzenie ze snu.
Przekręciłam się na
drugi bok. Zamknęłam oczy.
- O niczym –
odparłam. Zacisnęłam usta, aby po chwili je rozluźnić i głęboko odetchnąć.
- Nieprawda –
usłyszałam w odpowiedzi. Uchyliłam powieki – Myślisz o kimś. Zmartwiłaś się
kiedy Blaise wyszedł i przez całą drogę powrotną byłaś zamyślona. Widziałam to.
Spojrzałam na sufit,
założyłam ręce za głowę. Nie, nie chciałam się dłużej nad tym zastanawiać.
- Idę spać –
powiedziałam nie zmieniają pozycji.
- Teraz ty? – ze
zdziwieniem spytała Barbara - Uciekasz, jak Blaise.
Odwróciłam głowę w
jej stronę. Nie żartowała. Nie umiałam zrozumieć, dlaczego porównała moje
zachowanie do Blaisa.
Przykryłam się
szczelniej kołdrą i przekręciłam na prawą stronę. Widziałam profil dziewczyny.
Usta zacisnęła w wąską kreseczkę, miała ściągnięte brwi, wzrok skupiony. Jej
palce ściskały róg materiału.
- Czym się martwisz?
- szepnęłam.
Barb spojrzała w
moją stronę, rysy jej twarzy złagodniały. Pokręciła głową.
- Myślę nad tym jak
o tej godzinie skombinować kawę. Steve’s jest dawno nieczynne.
Uśmiechnęłam się do
własnych myśli.
- Czy możemy po
prostu niezauważalnie przemknąć tam, zrobić dwie kawy i znów tu wrócić? –
rzekłam bardzo wolno i spokojnie z uśmiechem na twarzy.
Barbara uczyniła ten
sam gest. Prawie natychmiast usiadła na łóżku. Ja pozostałam w bezruchu. Po
chwili dziewczyna wstała i wyjąwszy jasnozieloną bluzę, naciągnęła ją na
siebie. Zrozumiałam, że powinnam zrobić to samo. Na stopy dodatkowo założyłam
krótkie, czarne skarpetki.
W takich chwilach
czułam ekscytację. Jak małe dziecko, które robi coś niedozwolonego. Przeżywa
swoją pierwszą przygodę, czuje przypływ adrenaliny. Serce bije szybciej,
trudniej jest zachować spokój.
‘‘ »Tłumię w sobie
wszystko« usłyszała przesadnie spokojny głos w jej głowie. Raptownie stanęła.
Kąciki ust opadły. A jej oczy stały się nagle niczym morze. Puste, ciemne,
głębokie. Znała ten głos. Bardzo dobrze. I dokładnie pamiętała moment, w którym
po raz pierwszy usłyszała te słowa wypowiedziane z jej ust. Jak na ironię
poczuła się tego dnia wolna. A jednocześnie została na zawsze przykuta do
pomostu. Siedziały tam razem, zaczynało świtać. Dźwięk jej głosu pozostał w jej
umyśle. Nie mogła go zapomnieć. Był jak koszmarna melodyjka na dobranoc. Był
też jedynym wspomnieniem.’’
A jednak nadal byłam
podekscytowana. Tuż po przebudzeniu się. Poczułam ukłucie w sercu, które
nakazywało się uśmiechać, przeciągnąć się i wstać. Nakazywało mi żyć.
Nie wiedziałam co
się wydarzyło. Co sprawiło, że nieoczekiwanie świat stał się lepszy. Nie
musiałam być tego świadoma i odkryć to mogłam dopiero po dłuższym czasie.
Niebo grudniowego poranka
było nadal ciemne, można było łatwo pomylić je z nocą. Miałam ogromną chęć
przejścia się świetle latarni, spoglądanie zza kaptura na nielicznych przechodniów.
Lubiłam czuć, że oddycham. Mogłam to zobaczyć. Mogłam widzieć czyjś oddech.
Widzieć jego życie.
I w tym momencie
zatęskniłam. Tak bardzo, aż łzy napłynęły mi do oczu. Powstrzymałam je resztką
sił, nie dając się im zawładnąć. Mogłam kochać mocno. Jednak nigdy nie
potrafiłabym kochać tak bardzo, jak bardzo potrafię tęsknić.
Tak bardzo muszę podziękować The Cure za tę wspaniałą piosenkę. Bez niej długo ten rozdział by się nie pojawił. Bardzo mnie natchnęła. Z tego rozdziału jestem zadowolona. Odczuwam wrażenie, że czytając go, możecie czuć się niedoinformowani. Wiem, to było umyślne z mojej strony. Wszystkie wątki się rozwiną, w swoim czasie. Musi dziać to się naturalnie. Nie wszystko jest tak jak bym ostatecznie chciała, ale myślę, że mi to wybaczycie, te niedociągnięcia. Cieszę się, że zawsze mogę tu wrócić, zacząć myśleć jak ktoś inny, wcielić się w jego sytuację. Nie chodzi tu tylko o główną bohaterkę. Ale pojawiły się fragmenty tekstu w cudzysłowie. Czasem tak jest po prostu łatwiej wyrazić to wszystko.