Straciłam skórę. Nie miałam skóry. Nie, chyba
jednak coś zostało. Cieniutka warstwa. Nie wiem, czemu to zrobili. Nie miałam
siły unieść ku górze żadnej kończyli, wydawało mi się to porównywalne do
wydostania się spod głazów. Coś bardzo szorstkiego ocierało się o całe moje
ciało, sprawiając ból. Jednak oddychałam. Równo, spokojnie. Cierpiąca, lecz
żywa. Chyba mnie odratowali w ostatniej sekundzie. Czy ta biała droga nie była
tą ostatnią, przez którą idziemy? Ale czemu pozbawili mnie skóry…
Nierównomiernie nadchodzące fale ciepła
przerwały drgawki. Zrobiło się jaśniej. Poczułam, że mogę uchylić powieki. Były
niewyobrażalnie ciężkie. Zdziwiłam się, kiedy doszłam do wniosku, że znajduję
się w tym samym pomieszczeniu, w którym byłam, gdy zasnęłam. Będąc małym
dzieckiem, zobaczyłam w telewizji scenę, podczas której bardzo cierpiącemu
człowiekowi odcięto kończynę przy pomocy czegoś w rodzaju piły tarczowej. Wtedy
wyobrażałam sobie siebie biorącą udział właśnie w takiej scenie.
Najgorsze jednak było to uczucie bezsilności.
Nie byłam w stanie unieść nogi, kiwnąć palcem. Byłam tak słaba, że chciało mi
się płakać.
- Nie budź jej to szybciej dojdzie do siebie
– usłyszałam w oddali, trochę niewyraźnie, jakby osoba znajdowała się w innym
pomieszczeniu.
Leżałam nieruchomo w dalszym ciągu. Nie
mogłam zasnąć choćbym i chciała. Rozluźniałam się, moje ciało już się nie
broniło. I wtedy zauważyłam, że mogę poruszyć palcami dłoni. Uspokoiłam się i
wszystko na nowo ucichło.
Moment przed otworzeniem oczu poczułam zapach
deszczu. Coś jak powietrze po burzy. Uwielbiałam to. Uchyliłam powieki, było
ciemno. Rolety zasłonięte. Słyszałam odbijające się krople deszczu o szybę i
parapet. Poruszyłam się, a coś blisko mnie zaszeleściło. Była to kartka leżąca
obok mojej poduszki.
‘‘Nie chciałem, żebyś wzięła mnie za
ignoranta. Nie pozwolono mi cię odwiedzić, to chyba moja wina. Będę próbował.’’
Nie musiałabym się domyślać, kto jest
nadawcą, mimo to chłopak się podpisał.
Miałam dziwne wrażenie, że rozpoczął się
pewien nowy rozdział w moim życiu, choć teoretycznie miał dobiec końca. Ostatni
rok nauki, dopiero lipiec miał okazać się miesiącem przełomowym. Jednak to, co
miało nastąpić musiało być czymś innym, mniej przyziemnym.
Oparłam się łokciami o parapet i na kolanach
zaczęłam obserwować widok zza okna. Było szaro, śnieg wymieszał się z deszczem.
Południe należało do tych nieprzyjemnych, gdzie ludzie wolą zaszyć się w domu,
zajadać chipsy w samotności. Ja chciałam wyjść. Była to myśl, która pochłonęła
mój umysł na sekundę, ale zasiała w sercu potrzebę natychmiastowego opuszczenia
budynku.
Nie powinnam. Nie powinnam była decydować się
na znajomość z Blaisem. Każdego dnia wpajałam sobie, że czasy się zmieniły.
Zapomina się o pewnych zasadach, ludzie zabijają to, co najpiękniejsze.
Zmuszają do akceptowania tego, co jeszcze niedawno było niedorzeczne. I nagle w
tym wszystkim pojawiał się on. Człowiek wyjęty prosto z dziewiętnastowiecznej
powieści. Prawie.
Ubrałam się najcieplej jak tylko potrafiłam i
wolnym krokiem, chowając pieniądze do kieszeni spodni, ruszyłam w stronę drzwi.
Lało. Jakby postanowiono opróżnić cały zapas
deszczu z chmur. Naciągnęłam kaptur na głowę. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio
jadłam, czułam przeraźliwą pustkę w brzuchu. Postanowiłam odwiedzić małą
restaurację, do której często zaglądałam niegdyś z Christie-Marie. Zawsze
pachniało tam naleśnikami, głównym specjałem knajpki. I właśnie ten jedyny
zapach doprowadzał mnie za każdym razem do łez. Do nieuniknionego ich potoku.
Dlatego też nigdy nie wchodziłam do środka. Jedzenie można było zamówić na
wynos przy okienku z drugiej strony budynku.
Założyłam kosmyki włosów za uszy czekając na
swoją kolej. Przyłożyłam dłoń do ściany budynku. Była lodowata, mimo to nie
schowałam ręki do kieszeni. Czułam, że jestem bliska omdlenia, a kamienna
ściana była moją jedyną podporą.
Dziesięć minut później szłam z powrotem,
trzymając zaciśniętą w prawej dłoni brązową torebkę z jedzeniem. Czułam jak
mokną mi dłoni, po twarzy spływały wolno krople deszczu. Nie miałam wielu
okazji, aby doświadczyć coś podobnego, nie czułam jednak dyskomfortu. To było
jak oczyszczenie. Zmywałam z siebie cały brud. Ten niewidoczny.
Kiedy znalazłam się w pokoju, Barbara też tam
była. Uniosła wzrok znam książki. Czytała któreś z kolei fantasy. Ja nigdy nie przepadałam za tym gatunkiem, choć musiałam
przyznać, że były lekiem, kiedy potrzebowałam odpoczynku od świata realnego.
Bez problemu zatapiałam się w nowo poznany świat, który nieco przyćmiewał ten
prawdziwy. I o to w tym wszystkim chodziło.
- Gdzie byłaś? – usłyszałam pytanie
dziewczyny.
- Poszłam po jedzenie – odpowiedziałam krótko
zdejmując przemokniętą bluzę. Wytarłam w nią twarz i powiesiłam na ramie łóżka.
Papierowa torebka znalazła się niedaleko.
Opadłam na łóżko całą sobą przyciągając
jasnobrązowy koc do zmarzniętych dłoni.
- Był tutaj Blaise – Barbara uśmiechnęła się
do mnie. Zauważyłam, że jej brązowe włosy są mokre. Na razie były proste, po
niedługim czasie miały się delikatnie poskręcać.
- Tak, znalazłam wiadomość – odparłam,
przypominając sobie o kartce, znalezionej po przebudzeniu.
Sięgnęłam po torebkę. Kompletnie przeszła mi
ochota na jedzenie.
- Zostaw to, pójdziemy do Steve’s – zaproponowała dziewczyna
widząc moją niechęć, kiedy spojrzałam na wnętrze torebki. Steve’s było małą kafejką na parterze.
Zbierało się na burzę. Kiedy schodziłyśmy na
dół słyszałam jak gałęzie drzew obijają się o szyby. Lubiłam, gdy na zewnątrz
panował chaos, natomiast w środku spokój. Nigdy na odwrót.
Większość uczniów spędzało weekendy we
własnych domach, dlatego też w kafejce nie zastałyśmy wielu osób. Po odebraniu
dwóch kaw, usiadłyśmy przy czteroosobowym stoliku.
- Trochę się zdziwiłam, że przyszedł –
usłyszałam głos Barbary.
- Kto? – zapytałam automatycznie wyrwana z
zamyślenia.
- Blaise – dziewczyna zaśmiała się cicho –
Nie zauważyłam, żebyście kiedykolwiek ze sobą rozmawiali.
- Bo nie rozmawialiśmy – szybko odpowiedziałam,
ochładzając napój własnym oddechem.
- Narzuca ci się? Dlatego wyszłaś, żeby go
nie spotkać? – usłyszałam w jej głosie troskę. Barbara była jedną z najbardziej
szczerych osób, które poznałam w życiu. Ceniłam ją, jako przyjaciółkę, choć nie
zgadzałyśmy się we wszystkich kwestiach.
- Oh, Barb. Nie – tym razem to ja się
zaśmiałam – Jest bardzo… nietypowy.
Odgarnęłam kosmyki włosów za uszy.
Przebywając z ludźmi czułam się mniej
samotna, mniej zagubiona. Mijały lęki, obawy. Czułam się szczęśliwsza? Moja
głowa nie pękała od nadmiaru myśli. Kochałam ten delikatny stan.
- Przyszedł niedługo po tym jak zawołałam
lekarza – Barbara musnęła wargami kubek z kawą. Ta nadal była zbyt gorąca, aby
nie zadawała bólu – Chyba był zmartwiony. Napomknął coś o waszym wcześniejszym
wyjściu. Bardzo długo nie wracałaś.
- Tak – odparłam na wpół słuchając.
Dziewczyna przeskakiwała z jednego tematu na
drugi. W jednej chwili mówiła o sprawdzianie, który został zapowiedziany na
przyszły tydzień, od razu potem usłyszałam o ślubie jej brata, na który się
wybiera w ferie.
A ludzie przemieszczali się po pomieszczeniu.
Głucho, bo nie byłam w stanie zrozumieć, co mówią. Było ich coraz więcej. Gwar.
Było to coś przyjemnego.
Zwróciłam wzrok w stronę wejścia. Przez drzwi
przechodzili ludzie, których tu nie widywałam. Ostatnie dni tygodnia należały
do tych, gdzie pozwalano nam na więcej. Prawie każda obca osoba mogła
przekroczyć próg budynku. Spośród wielu twarzy, jedna wydała mi się znajoma.
Patrzyła na mnie dużymi, piwnymi oczami. Stała w bezruchu. Bezbronna.
Myślę aktualnie sporo o jednej z trzech głównych postaci, która ma się niedługo pojawić. Nie chcę się śpieszyć, pragnę to dokładnie przemyśleć. Pisanie tego rozdziału zajęło mi trochę więcej czasu, mam nadzieję, że nie tracę weny, która w moim przypadku może odejść z wielką silą, tak jak przyszła. Trochę się też sama sobie dziwię, bo wprowadziłam dialog. Taki luźny. A ja naprawdę nie lubię tego robić. Mogłam nieco zamieszać, jeśli chodzi o zdawkowe informacje na temat pewnych osób. Nie śpieszę się z ujawnianiem, tłumaczeniem wszystkiego. To przyjdzie w swoim czasie.